W najnowszym numerze Polonii Węgierskiej (bardzo piękna okładka swoją drogą) ukazał się mój artykuł pt. Lengyel piac żyje. Historia polskiego handlu w najweselszym baraku. Jest to rozszerzona wersja wcześniejszego posta na ten temat. Oto i sam artykuł, w bonusie niepublikowane w PW zdjęcia.
Lengyel piac żyje. Historia polskiego handlu w najweselszym baraku
Lengyel piac czyli polski rynek to wyrażenie nie mające dobrych konotacji. Brzmi to trochę jak ruski bazar a i pierwotnie było czymś tego rodzaju. Zjawisko polskich handlarzy na węgierskich bazarach, dzięki tym handlarzom właśnie nazywanych polskimi rynkami (lengyel piac) pojawiło się w okresie socjalizmu.
Lengyel piac jako zjawisko łączy się z intensyfikacją ruchu turystycznego pomiędzy Polską a Węgrami w latach 70-tych, który wzrósł wówczas o niemal 700% w przypadku wyjazdów Polaków na Węgry i o niemal 400% procent wobec odwiedzin Polski przez Węgrów.
Co ciekawe, początkowo to Węgrzy przodowali w handlu. Już pod koniec lat 60-tych władze zauważyły, że węgierscy turyści oficjalnie znacząco wydają w Polsce dużo mniej niż Polacy na Węgrzech. Różnica brała się stąd, że część swoich wydatków Węgrzy finansowali ze sprzedaży przywiezionych towarów. Węgrzy nie tylko jednak sprzedawali ale i kupowali: w tym czasie w Nowym Targu działał jeden z największych rynków w Europie obsługujący w dużej mierze właśnie ich.
Siekiera, motyka, bimbru szklanka
Z czasem jednak pałeczkę przejęli Polacy. W drugiej połowie lat 70-tych głównym ośrodkiem handlu stały się okolice dworca Keleti, gdzie przyjeżdzały pociągi z Polski. Wielu “turystów” stawało się profesjonalistami: budowali swoje kontakty handlowe, utrzymywali stałe miejsca noclegowe, specjalizowali się w konkretnym asortymencie towarów, na które był akurat popyt na Węgrzech.
Handlowe wyjazdy zagraniczne Polaków wymuszała bieda. Sprzedawali oni te nieliczne towary, które były do dostania w Polsce konkurując głównie ceną, z rzadka tylko oferując specyficznie polskie towary trudno dostępne gdzie indziej jak kryształy czy też kołnierze z lisa. Tak na marginesie, to właśnie dzięki polskim handlarzom tutejsze kobiety zaczęły nosić lisy na szyjach, taki import kulturalny.
Kiedy oni pójdą stąd
Rynki, które wtedy właśnie zyskują nazwę lengyel piac, powstają wówczas wszędzie. Mimo, że są popularne, władze patrzą na nie krzywym okiem. Organizowane są naloty milicji – Polacy dzierżą wówczas palmę pierwszeństwa wśród sprawców przestępstw popełnionych przez cudzoziemców (28%), chodzi głównie o wykroczenia walutowe i celne. Rusza, dość toporna, skierowana przeciw Polakom propaganda, w myśl której nie chce im się pracować a swoim handlem doprowadzają do niedoborów na rynku węgierskim.
W nocy nalot, w dzień łapanka
Z czasem polscy turyści stają się podejrzani nie tylko jako potencjalni handlarze ale także jako rozsiewcy ideologicznej zarazy, jaką była Solidarność.
Po okresie stanu wojennego handel powrócił. Trasy handlowe niejednokrotnie nie przebiegały wyłącznie pomiędzy Polską a Węgrami ale zahaczały też o inne kraje, głównie socjalistyczne choć często także o Turcję, odzwierciedlając coraz bardziej złożony cykl międzynarodowej tranzakcji, w ramach których zysk powstawał poprzez łańcuch zakupów w jednym i sprzedaży w kolejnym z krajów trasy.
Co ciekawe, władze polskie na ten nieformalny handel zapatrywały się pozytywnie, choć rzecz jasna nie głosiły tego oficjalnie. Powodem było to, że do kraju napływały będące jego owocem dewizy, które były niezbędne do funkcjonowania mocno zależnej od nich polskiej gospodarki.
Nazwa lengyel piac jakoś przetrwała i do dziś używana jest w odniesieniu do podmiejskich zwykle bazarów. Sam bazarowy handel polskimi towarami jednak także obecnie ma się dobrze, choć nieco zmienił charakter. Teraz handluje się nie towarami przemysłowymi a spożywczymi takimi jak sery, masło, ryby, takie jak śledzie czy też wędzone szprotki, wędliny, cukierki, ciastka, czekolady, sosy i tak dalej – trudno to wszystko wyliczyć.
Kartek w twoim paszporcie wyrywać nie muszę
Kolejna różnica w odniesieniu do lat 80-tych to to, że handlarzami są nie Polacy a Węgrzy. Zwykle jeżdzą oni do nadgranicznych supermarketów w Polsce, kupują tam duże ilości towaru, który potem sprzedają na rynku gdzie mają stałe punkty sprzedaży.
Brak wyczerpującego spisu takich miejsc ale drogą nieformalnych wywiadów udało mi się dowiedzieć, że takie stoiska istnieją na bazarach w Budaörs, Egerze, Érd, w budapeszteńskiej dzielnicy Lőrinc, Nyíregyházie, Parád, Szigethalom i Veszprém. Mniejsze-większe sklepy funcjonują w Mezőkövesd i w Szerencsu. W Budapeszcie działa stragan z polskimi wędlinami w dużej hali, jest też sklep na Margit körút. Polskie towary do dostania są też na budapeszteńskich rynkach na placu Bosnyák i Lehel. Podejrzewam, że te „polskie” stoiska są zjawiskiem powszechnym.
Dobre, bo polskie
Skąd ten sukces? Sądzę, że powodów jest kilka. Po pierwsze, w Polsce kupić można towary, których na Węgrzech nie ma, przykładem niech będą tu ryby. Po drugie, czasami towary są jak najbardziej do dostania na Węgrzech ale te z Polski, na przykład, masło, mają lepszą opinię. W końcu, towary te mogą być tańsze, co jest zawsze ważne w tego typu miejscach.
Ciekawe, że na bazarach można dostać rzeczy, których nie znajdzie się w normalnych sklepach. Najwyraźniej obrotni handlarze bazarowi szybciej wyczuwają popyt na te towary niż nieruchawe w porównaniu sieci handlowe. Podobnie było i za socjalizmu, dziwne, że jest też tak i obecnie w, nominalnie, kapitaliźmie. Prawdziwej gospodarki rynkowej można doświadczyć na lengyel piac.
***
Autor korzystał z książki Miklósa Mitrovicsa pt. A szociálizmus csapdájában. Politka, gazdaság, kultúra és sport a magyar-lengyel kapcsolatokban (1945-1990) oraz Pomocnika historycznego Polityki Polacy i Węgrzy. Bratankowie. Dzieje sąsiedztwa. Prawdy i mity. Wojny i pokoje. (Nr 8/2023).

Tablica na placu Hunyadyego w Budapeszcie, lata 90-te

Lengyel piac – nazwa używana do dziś, tu przykład z Veszprém

Polska Market w Tarcalu




















