Niedawno miałem okazję uczestniczyć w powtórnym, po ekshumacji, pogrzebie w regionie tokajskim gdzie zetknąłem się z niezwykłym sposobem grzebania zmarłych nazywanym tu üreges temetkezés, po polsku to pochówek jamowy. Ta forma pogrzebów znana jest już od tutejszej starożytności, w ten sposób chowali swoich zmarłych Awarowie, w archeologii mówi się tu o grobach niszowych (padmalyos sír). Podtrzymywana jest więc już od ponad tysiąca lat.
Nie chodzi tu o jakieś murowane piwniczki ale raczej nisze czy też jamy będące częścią grobu. Umożliwia to dominująca tutaj spoista gleba lessowa.
Wygląda to więc tak: po wykopaniu grobu ryje się poziomo w jednym z jego boków niszę taką, by zmieściła się w niej trumna. Po pogrzebie zastawia się ją drewnianymi drzwiami po czym grób się zasypuje. Umieszczenie trumny w niszy chroni ją przed spadającą ziemią.
Przy kolejnym pogrzebie niszę się odkopuje i proces się powtarza.
W naszym przypadku nisza mieściła się na głębokości 3-4 metrów. Drzwi, którymi ją kiedyś zastawiono, dawno już spróchniały. Podobnie rozpadły się trumny poprzednio pochowanych osób.
Otwarty grób, niszę widać na dole
Resztki poprzednio pochowanych trumien a także pozostałości drewnianych drzwi
Po umieszczeniu kolejnych szczątków niszę zastawiono nowymi drzwiami a grób zakopano.
Kolejne szczątki
Nowe drzwi
Grób gotów do zakopania
Co ciekawe, sam grób ma około 150 lat i mimo tego, że nisza nie ma żadnego wzmocnionego sklepienia – widać to po korzeniach drzew, które tam sięgają, nie zapadła się ona i zapewne długo będzie w stanie służyć kolejnym zmarłym, gdyby zaszła taka potrzeba.
Gdyby ktoś chciał stworzyć listę najbardziej ekskluzywnych produktów węgierskich to na jej czele zdecydowanie powinna znaleźć się esencja.
Jest to rodzaj tokajskiego wina, który powstaje z naturalnie wypływającego soku z zasuszonych winogron aszú. Zbiera się je ręcznie, jagodę za jagodą – żadnego zrywania całych gron, i potem owoce wsypuje się do kadzi. Sok wypływa z nich pod ich własnym ciężarem.
Zważywszy na bardzo ograniczoną ilość tego soku (jagody są suche, nie ma mechanicznego wyciskania) oraz jego koncentrację dającą unikalne walory smakowe, nic dziwnego, że powstała w ten sposób esencja jest rzadkim i drogim produktem. Przypuszczam, że większość Węgrów nie miała możliwości spróbowania jej ani razu w życiu. Nie jest łatwo je zresztą kupić bo nie wszędzie, nawet w sklepach z winem, jest do dostania.
No i teraz zastanówmy się gdzie może być największy wybór tego niezwykłego wina. Specjalistyczny sklep winny w okolicach parlamentu? Albo może zamku? Czy też raczej jakiś eksluzywny butik w Tokaju?
Tak sam bym przypuszczał aż nie trafiłem do …, no właśnie, może najpierw zdjęcie.
Widać na nim cztery rodzaje esencje (pozostałe wina to głównie aszú). To jest kuriozum, bo, jak wspominałem, nawet w miejscach z szeroką ofertą winną esencji zwykle nie można dostać a tu, proszę, cztery jej rodzaje w jednym miejscu.
Pora na rozwiązanie zagadki: zdjęcie zrobiłem w Dunapanda, gigantycznym azjatyckim supermarkecie w budapeszteńskim Chinatown czyli Monori Center na Kőbányi.
Jak wiadomo, Kőbánya dalece nie jest najbardziej ekskluzywną dzielnicą Budapesztu więc ta sytuacja jest dość szokująca. Skąd tu tak szeroki wybór esencji, nie wiem. Nasze miasto nie przestaje zadziwiać.
W 67 odcinku podcastu Radio Polonia Węgierska opowiadam o tym co nam mówi butelka w przypadku tokajów (26:40). Pełen program podcastu:
1. Powitanie 2. Serwis polonijny 3. Rozmowa z Andrzejem Pisalnikiem 4. Jeż Węgierski w eterze 5. Urywki historii 6. Pożegnanie
Wina tokajskie to wina o światowej sławie znane jedynie na Węgrzech, brzmi ironiczny bonmot w nieco przesadny ale jednak prawdziwy sposób streszczający pozycję tokajów dziś.
Częściej słychać wyznawców wielkości tokajów, którzy chętnie przytaczają maksymę „wino królów, król win” czy też wyliczają dawnych władców, którzy uwielbiali to wino. Wszystko to prawda tak jak i prawdą jest, że obecnie tokaje straciły na popularności. Na Węgrzech pamięta się ich dawną świetność ale poza granicami tokaje to już raczej rzecz dla koneserów.
Warto dodać, że mowa jest o słodkich winach, głównie aszú, choć dochodzą tu również takie pochodne gatunki jak szamorodni, wina późnego zbioru, fordítás, máslás i tak dalej, bo istnieją też wytrawne tokaje.
Wyczytałem niedawno parę ciekawych faktów ilustrujących niegdysiejszą pozycję tokajów jako luksusowego towaru. Otóż pierwszy przypadek butelkowania tego wina datuje się na 1606 rok. Jest to znaczące bo wytwarzane wówczas ręcznie butelki były drogie i używano ich tylko do przechowywania kosztownych napojów. Dla porównania: równie słynne wina z Bordeaux zaczęto butelkować dopiero w połowie XVIII wieku czyli jakieś 150 później.
Mimo znacznego spadku kosztu butelek butelkowana i dziś nie jest cała produkcja winna i chodzi tu nie tu tylko o tanie sikacze. W budapeszteńskim hotelu Astoria wino stołowe rozlewano z beczki jeszcze w latach 60-tych, butelka po dziś dzień oznacza pewnego rodzaju ekskluzywność.
Jeszcze nie tak dawno tokaje biły na głowę swojego głównego konkurenta na rynku towarów luksusowych czyli właśnie win z Bordeaux także cenowo. W przedwojennym katalogu piwnic Fukiera, a Fukier był jednym z najważniejszych miejsc handlu starymi tokajskimi winami, najdroższe czerwone wino kosztowało 25 złotych podczas gdy w przypadku tokajów cena dochodziła do 450 złotych.
Obecnie sytuacja się odwróciła i na aukcjach droższe są wina z Bordeaux. Przyczyną jest między innymi brak dokumentacji tokajskich win muzealnych, mam tu na myśli dane dotyczące wytwórcy, ilości butelek wyprodukowanych w ramach danego rocznika, ich rodzaju, korka, etykiety i tym podobne, nie pomógł też spadek jakości okresu socjalizmu.
Co by nie było, wina tokajskie są nadal znakomite. I jeśli nawet świat ich nie docenia tak jak kiedyś to my możemy się nimi i tak delektować.
(Dociekliwym polecam artykuł Krisztiána Ungváry’ego pt. A királyok bora a világpiacon egykor és most w Vince Szeptember 2021, w którym wyczytałem te ciekawostki)
1. Powitanie 2. Serwis informacyjny 3. Przegląd polskich tygodników 4. Jeż Węgierski w eterze 5. Pożegnanie
Niedługo szóste urodziny Jezusa. To znaczy Jezusa z Tarcalu, zbliża się mianowicie szósta rocznica postawienia jego figury w tej wsi.
Ma ona osiem i pół metra i wykonana jest z granitu. Składa się z pięciu kamiennych bloków ważących w sumie 50 ton. To największa figura Jezusa na Węgrzech. Choć Jezus ze Swiebodzina jest niemal cztery razy wyższy, to jednak jego węgierski odpowiednik to lity kamień a nie siatkobeton jak w Polsce.
Figurę ofiarował wsi lokalny przedsiębiorca branży kamieniarskiej Attila Petró. Warunkiem było postawienie jej w odpowiednim dla niej miejscu. Wybrano wzgórze górujące nad centrum wsi, stała tam poprzednio olbrzymia butelka reklamująca tokajskie wina.
I tu stał się cud. Do Jezusa zaczęło przyjeżdżać coraz więcej ludzi. Rozochocona tym zainteresowaniem wieś urządziła za unijne pieniądze na wzgórzu gustowny park a na początku drogi prowadzącej do figury zbudowała parking. Parking jest zawsze pełen, na wzgórze, do Błogosławiącego Jezusa, bo tak oficjalnie nazywa się figura, niemal bez przerwy ciągną ludzie. Odwiedzenie Jezusa stało się obowiązkowym a dla wielu głównym punktem wizyty w Tarcalu.
Cud nie miał do końca religijnego charakteru. Mimo, że figura nominalnie należy do sfery wiary, nie widziałem jeszcze nigdy by ktoś się przy niej modlił, wśród odwiedzających widać turystów raczej niż pielgrzymów. Nie ma grup z księdzem, śpiewów religijnych, procesji z chorągwiami i feretronami.
Sama figura jest poprawna, ale schematyczna. Lepiej wygląda z daleka niż z bliska. Wrażenie robi wielkością i wspaniałym położeniem. Jest widoczna z wielu miejsc, często odległych – nawet z pociągu przejeżdżającego przez wieś, i niemal z każdej strony prezentuje się inaczej, co czyni ją interesującą.
Zamiana butelki na Jezusa nie jest może wyrazem wewnętrznej przemiany tarcalan, zewnętrznie jednak wieś zdecydowanie się zmieniła.
– Powitanie- 00:00 – Serwis informacyjny- 02:48 – Przegląd polskich tygodników Roberta Rajczyka- 05:22 – Jeż Węgierski w eterze czyta autor Jerzy Celichowski- 15:13 – Rozmowa tygodnia z Alicją Śmigielską z Centrum Dokumentacji Zsyłek, Wypędzeń i Przesiedleń Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie- 23:31 – Książka na Głos- 51:43 – Matki Boskie Węgierskie- 01:00:25 – Pożegnanie- 01:02:56
Tegoroczne wakacje zapowiadają się skromniej niż zwykle. Wszyscy mamy mniej pieniędzy, w wielu miejscach w dalszym ciągu w mocy są niesprzyjające turystyce ograniczenia, obawiamy się obecnej wciąż zarazy, która zresztą może znów wybuchnąć. Będzie więc pewnie ostrożniej i bardziej lokalnie. Znakomita to okazja by odkryć dla siebie nieodległe a ciekawe miejsca, które w innych okolicznościach zwykle przegrywają z egzotyczniejszymi celami.
Jednym z takich miejsc będzie z pewnością najbardziej z Polską związana część Węgier czyli region tokajski. O jakim związku tu mowa? Rzecz jasna chodzi tu o wino. W swoim czasie – w XVI, XVII, XVIII wieku – wino tokajskie, węgrzyny właśnie, dominowało na polskim rynku. Tokaje były nie tylko artykułem spożywczym, ale stały się częścią obyczajowości polskiej, głęboko wbudowały się w kulturę. Jan Kochanowski w żartobliwej fraszce Do starosty muszyńskiego wspomina Uhry – Węgry – skąd przywozi on dla siebie wina, mowa jest bez wątpienia o nieodległym regionie tokajskim. Polacy byli więcej niż po prostu odbiorcami win, kupcy z Polski byli obecni w regionie, swoimi zamówieniami kształtowali produkcję, niejednokrotnie się tam osiedlali. Dość powiedzieć, że po rozbiorach, kiedy region tokajski stracił polski rynek, sam też doświadczył uwiądu.
Dziś nie ma wielu widocznych śladów tej wcześniejszej symbiozy. Jednym z nielicznych jest nazwa szamorodni, według tradycji ustnej to odniesienie do win robionych z niewyselekcjonowanych gron – takich, jakimi się same urodziły – na rynek polski. Drugim, jak mi się wydaje, jest szklanka w znanym dwuwierszu o bratankach.
Tym niemniej tradycja kontaktów odżywa i okolice Tokaju dziś także chętnie odwiedzane są przez turystów z Polski. Więcej jest tam aut z polską rejestracją niż z sąsiedniej przecież Słowacji. W wielu restauracjach oferowane są jadłospisy po polsku, wielu wytwórców wywiesza polskie flagi by okazać, że chętnie widzą u siebie Polaków.
Choć w tym roku mniej będzie pewnie imprez masowych, festiwali to i tak warto podokrywać dla siebie różnych wytwórców, piwnice, miejsca. Jeśli ktoś ma małe dzieci można, jak to jest tutaj praktykowane w ramach lokalnej tradycji, w trakcie wyjazdu zapolować na słodkie aszú zrobione w roku urodzenia dziecka i odłożyć je na jego osiemnaste urodziny albo na wesele.
Tym co lubią więcej wiedzieć polecam blog Blisko Tokaju, którego autor Gabriel Kurczewski w unikalnie kompetentny sposób opowiada o regionie, jego związkach z Polską no i samych winach.
W sobotę trafiliśmy na bal karnawałowy w Bodrogkisfalud. To wieś leżąca koło Tokaju, jak najbardziej część tego regionu winnego. Znajoma powiedziała, że będzie bal, tematyczny, o Chłopcach z placu Broni, załatwiła bilety.
Z Tarcalu ruszamy w parę osób po 18-tej. Przyjeżdza po nas samochód zapewniony przez organizatorów. Dziesięć minut później jesteśmy już przed bodrogkisfaludzkim domem kultury. Za wjazd dziesięć tysięcy, jak się okaże, śmiesznie mało jak na to co za to dostaliśmy. Na miejscu nieco znajomych, w dużej sali przy rozstawionych stołach sto osób. Niemal wszyscy przebrani. Wszędzie koszule w kratkę – lub czerwone, nieco krótkich spodenek i kolanówek, sporo szelek, kamizelek. Królują oprychówki.
Widok od wejściaWidok z góry
Stoły zastawione, jest woda w plastiku ale i szklane syfony, butelki z sokiem miejscowej wytwórni Csicsörke, talerze z pogaczami, ciastkami, plasterkami sera. Sztućce na serwetkach sugerują, że na tym się nie skończy.
Sok&Syfon
Bar jest charytatywny, dochód ma być przeznaczony na projekty z miejscowymi dziećmi i młodzieżą (w tym roku będzie to upiększanie kawałka centrum wsi). Napoje więc teoretycznie powinniśmy kupować w barze ale i tak winiarze wnieśli swoje o co chwila ktoś podchodzi oferują swój produkt z butelki zwykle bez etykietki. Częstują także sąsiadów swoich znajomych więc dostaje się i nam.
Tylko wino
W barze ani na całym balu w ogóle nie ma piwa. Najmniejszą jednostką wina jest butelka, sprzedaje się je w jednakowej cenie pięciu tysięcy forintów (szampan kosztuje sześć). Obok barman o wyglądzie jakby wyskoczył z filmu Wesa Andersona kręci drinki z dwóch węgierskich ginów (jeden to Opera, drugi produkuje jakiś lokalny wytwórca palinki).
Sprzedaż wina na butelkiBarman
Choć ilość w dużej mierze bezpłatnego alkoholu jest w zasadzie nieograniczona aż do końca nie widzę nikogo pijanego.
Zaczyna się bal! Dwie organizatorki a zarazem aktywistki (Judit Bodó-Bott i Mónika Márkus) prezentują swoją działalność ilustrując to zdjęciami z rzutnika. Zbierając pieniądze i angażując wolontariuszy zbudowały tor dla BMX-ów, plac zabaw dla małych dzieci, robią obozy letnie, w których z roku na roku bierze udział coraz więcej dzieci. Zabrały też grupę dzieci ze wsi do Budapesztu na przedstawienie Chłopców z placu Broni.
Judit i Mónika
Gwiazdami wieczoru są Miklós H. Vecsei, aktor grający Nemecska w tym ogromnie popularnym musicalu (leci w Víg Színház, widziałem i polecam) oraz Zsolt Sütő, winiarz ze Słowacji, który opowiada jak grał główną rolę w przedstawieniu szkolnym na podstawie tej właśnie książki.
Wszyscy dostajemy kawałki kitu (w zasadzie plasteliny), z których mamy wykonać prace przedstawiające poszczególne winnice regionu. Ich mapa wisi w przedsionku, można sobie wybrać taką, której nazwa najbardziej nadaje się do plastycznego wyrażenia. Decydujemy się na Krakkó i z plasteliny robimy małą bazylikę Mariacką ale niestety nie zajmujemy pierwszego miejsca.
Wytwory Związku Zbieraczy Kitu
Nemecsek wraz z grupą młodzieży śpiewają jeden z przebojów musicalu a potem, wraz i kilkoma przyjaciółmi, w tym i liderem zespołu ludowego Csík, Jánosem Csíkiem, wykonują kilka piosenek, między innymi kultowego zespołu rockowego Kispál és a Borz. Zobaczyć tego jednego z najpopularniejszych wykonawców muzyki ludowej jak je śpiewa to nie byle jakie przeżycie mimo, że Csík ma na swoim koncie niezwykle popularny cover Most múlik pontosan zespołu Quimby.
Nemecsek z młodzieżąNemecsek z Jánosem Csíkiem śpiewają kawałek Kispál és a Borz
Po muzyce następuje kolacja. Przygotowała ją miejscowa restauracja Kisfalucska, jedzenie jest pyszne.
Po kolacja zaczyna grać miejscowa kapela weselna i to jest najsłabszym punktem programu. Jest typowo: wokalista i wokalistka, którzy wykonując kolejne węgierskie i międzynarodowe szlagiery zmieniają głos by jak najbardziej upodobnić się do oryginału, dwóch członków zespołu z imponującą nadwagą, zblazowane wyrazy twarzy. Ale i tak podłoga zapełnia, tańce idą na całego.
Współczesna muzyka ludowaTańce
Po dłuższym secie muzycznym następuje tradycyjna licytacja. W tym roku można wylicytować „dziurę” czyli końcówkę węża winiarskiego. Brzmi to absurdalnie więc wyjaśniam (w trakcie balu też dopiero po ładnych kilku minutach zorientowałem się o co chodzi): na ścianie zbudowano konstrukcję z pięciu węży winiarskich, które utworzyły tory wyścigowe. Wylicytowawszy dziurę można wziąć udział w wyścigu wrzucając tam kulkę jednocześnie z innymi uczestnikami.
Mónika pokazuje menzurkę z kulkami do licytacji
Licytacja przebiega żywo, prowadząca Judit zachęca uczestników do podbijania stawki. Jedna z kulek zostaje wylicytowana na nieco ponad sto tysięcy forintów, inne za niewiele mniej. Teraz można, na wzór wyścigów konnych, obstawiać rezultaty.
Po kolejnym secie muzycznym odbywa się wyścig. Biorący w nim udział zwycięzcy licytacji dostają nagrody zaoferowane przez winiarzy: pięcioputonowe aszú, butelkę esencji, giny, itp.
Wyścig: zawodnicy na górze, widać tory utwarzone z węży winiarskich, na dole Mónika trzyma lejek i menzurkę, gdzie wpadną kulki
Nasze towarzystwo pada więc prosimy o samochód do domu. Kiedy wychodzimy zespół zaczyna grać Nélküled.
Nieoceniony Gabriel Kurczewski przysłał mi fraszkę Wacława Potockiego, w której pojawia się wino tarcalskie (Tarcal to wieś w regionie tokajskim). Jest sprośna jak trzeba, tyle tylko, że ze względu na trzystuletni język miejscami trudno zrozumieć tekst. Z pomocą Gabriela zestawiłem mały słowniczek by ułatwić lekturę wiersza, podaję go pod fraszką.
Lewar
– rurka (wężyk) do przelewania cieczy z poziomu wyższego na niższy
ponad przeszkodą (najwyższy punkt lewara znajduje się ponad
zwierciadłem cieczy w zbiorniku górnym),
Wronka
– urządzenie apteczne, rurka albo lejek
Wątor
(dawniej także wantor)
– wyżłobienie w klepkach drewnianej beczki, od strony jej
wnętrza, umożliwiające osadzenie w niej dna.
Fuk
– krzyk, strofowanie, gniew, swar.
Ipsym,
ipsyma –
gatunek wina zaprawnego; małmazja. Ipsymowanie (hipsymowanie) to
konserwowanie wina (albo innych przetworów) gipsem. Uważano, że
technika ta obniża jakość wina: „Winiarze wina ipsymując,
białkując, siarkując, na lagry muszkatelowe, małmazyowe,
bastertowe, i innych win dobrych lejąc, psują.”
Pce
– legary, podstawki pod beczki
Dągi
– deski, z których robi się dna beczek
Antał
– dawna jednostka objętości stosowana przed 1764 rokiem, równa
jednej beczce. 1 Antał odpowiadał 18 garncom. Połowę antału
stanowił antałek (zwany też achtelem) – 9 garnców.
Cóż
za perełka! Ileż to wsi może powiedzieć o sobie, że pojawia się
w dawnej literaturze innego kraju?
Przy okazji rozmawialiśmy z Gabrielem o antologii zawierającej wiersze związane z Węgrami czy też nawet, wężej, z winami tokajskimi. Klasykiem jest to fraszka Jana Kochanowskiego pt. Do starosty muszyńskiego
(Ciekawe,
że Kochanowskiego czyta się łatwiej niż Potockiego, mimo, że ten
pierwszy pisał sto lat wcześniej.)
Koncepcja
Gabriela jest następująca:
Pociąga mnie idea niewielkiej książeczki, ładnie opracowanej graficznie, być może dwujęzycznej, z dość wąską selekcją, po kilka wierszy, z każdej historycznej epoki literackiej (i kulturowej), z krótkimi szkicami (jedna strona) o poszczególnych wierszach. Trochę jak w kulinarnej książeczce Dumanowskiego, tylko tam o przepisach, tu o wierszach jako wskazujących na pewne rysy kultury wina. Byłoby to coś dla miłośników wina (i poezji) a nie historyków literatury czy w ogóle badaczy. Nadawałoby się do sprzedaży w winiarniach i mogło pomóc winiarzom węgierskim w komunikacji z polskimi gośćmi. Wydaje mi się, że nie wydano czegoś takiego. Jerzy Jakubiuk, hungarysta, wydał w 1966 rozprawkę „Kariera wina węgierskiego w literaturze polskiej”, która część takiej literatury przytacza i omawia. Wyszło to w małym nakładzie na Uniwersytecie Warszawskim.
Mam nadzieję, że kiedyś się tej książeczki doczekamy. Brzmi to jak idealny projekt dla Fundacji Felczaka. Może nie będą mieli problemu ze sprośnościami, bo one już takie stare.
Na Bodrogkeresztúr padł strach. W nieco ponadtysięcznej wiosce leżącej w regionie tokajskim pojawiło się kilka tysięcy żydów, i to w dodatków ubranych na czarno chasydów. Wieś poczerniała nagle, mówiono. Czego tu chcą, będą zabierać? Dlaczego przyjechali?
Ten najazd żydów, którzy przybyli tu nawet z USA i Izraela, ma prostą przyczynę. Mijała właśnie kolejna rocznica śmierci (Jahrzeit) cudownego rabina Sájele Steinera, który większość swojego życia spędził właśnie w Bodrogkeresztúr, gdzie też umarł 23 kwietnia 1925 roku. Rabin pochowany jest na cmentarzu żydowskim w tej wsi, stąd też jego kult tutaj się ogniskuje.
Sájele Steiner urodził się w 1851 roku we wsi Zborów, obecnie leżącej w północno-wschodniej Słowacji. Uczył się rabina u Chaima Halberstamma w Starym Sączu (taki element polski), uczył się w jesziwie w Bűdszentmihály (obecnie część Tiszavasvári) po czym trafił do cadyka Hersa Friedmanna żyjącego w wiosce Olaszliszka, również znajdującej się w regionie tokajskim. Ten wyznaczył Sájele Steinera jako swojego następcę zamiast własnego syna. Na skutek niesnasek w lokalnej wspólnocie jednak Steiner przeprowadził się do Bodrogkeresztúr.
Opis jego życia i czynów do złudzenia przypomina chrześcijańskie hagiografie. Rabin udzielał rad a zwracali się do niego licznie zarówno żydzi jak i chrześcijanie, nie czynił różnic między nimi. Przewodził tętniącemu życiu duchowemu i religijnemu, we wsi działały cheder i jesziwa, wspólnota miała filie w sąsiednich wsiach. Zajmował się działalnością dobroczynną, między innymi organizował pomoc dla żydowskich uchodźców z Galicji w czasie pierwszej wojny światowej. Co miał to rozdawał potrzebującym.
Zachowane wspomnienia o nim mają formę kwiatków świętych chrześcijańskich. Parę przykładów, część mających pewnie oparcie w faktach, inne już mniej – takich kwiatków właśnie:
Nigdy nie spał, nigdy się nie kładł, w nocy drzemał na fotelu i wciąż rozmyślał i modlił się
Koło łóżka zawsze miał laskę oraz odświętne ubranie by gdy przyjdzie mesjasz móc powitać go bez zwłoki
Chodził jakby unosił się nad ziemią. Zawsze prowadzono go z dwóch stron, gdy szedł ustępowano mu. Bezpośrednio z nikim nie rozmawiał, tylko przez tłumacza (zwłaszcza z kobietami).
W jego domu zawsze było pełno gości. Tak gotowano by gdy zajrzy ktoś obcy też mógł zjeść. To czego nie zjedli do ostatniej kruszynki rozdawał biednym. Bywało, że i sto osób zasiadało do stołu.
Było tak, że głód zajrzał w oczy wsi rabina Steinera. Dzięki jego modlitwom akurat przed jego domem w wozie wyładowanym ziemniakami pękło koło i rabin za pół ceny kupił ładunek.
Mój ojciec poszedł do rabina a ten powiedział: nie martw się, dobry Bóg pomoże. Weź winnicę w arendę na rok. Wzięli też a w tym roku plony były tak obfite, że sytuacja materialna rodziny zupełnie się uporządkowała.
Mój teść był rybakiem. Rybacy nie chcieli ruszać do pracy bo nie było ryb. Powiedział im wysłannik świętego rabina: dam wam pięćdziesiąt krajcarów za każde zarzucenie sieci tylko zabierzcie się do roboty. Potrzebował ryby. Próbowali ale niczego nie udało im się złowić. Wtedy przyszedł rabin, zaczął się modlić na brzegu Bodrogu. I tyle ryb złapali w sieci, że nie mogli ich wyciągnąć.
Spłonęła synagoga, a nawet i stół, przy którym się modlił ale jego modlitewnik pozostał nietknięty.
Słyszałem wielkie grzmoty. Piorun strzelił w domu Antoniego. Święty człowiek poszedł tam, wbił nóż w belkę i ogień zgasł.
Pewien mężczyzna regularnie przepijał swoją wypłatę. Jego żona poszła poskarżyć się rabinowi. Ten dał jej kostkę cukru by dała ją mężowi. Zrobiła tak a on od tej pory przestał chodzić do karczmy bo nie mógł znieść jej woni.
Każdy mógł przyjść do niego po radę, zarówno żydzi jak i chrześcijanie. Nie brał za to pieniędzy.
Zmarł po tym jak wracając z Sącza nadepnął na deskę z zardzewiałym gwoździem. Pochowano go w trumnie zrobionej z jego stołu modlitewnego. Pogrzeb przyciągnął olbrzymie tłumy. Wzięli w nim udział żydzi i chrześcijanie, wielu przybyło z daleka: na stacji sprzedano dwanaście tysięcy biletów.
Od tej pory w rocznicę śmierci pielgrzymowano do jego grobu, w latach dwudziestych z tej okazji otwierano nawet granicę czechosłowacką.
Obecny „najazd” to kolejna taka pielgrzymka. Według znajomego chasyda przyjechało 13 000 ludzi czyli dziesięć razy tyle ilu mieszkańców liczy wioska. A przyjeżdzali z daleka: USA, Izraela, Kanady, Londynu, Wiednia, Antwerpii. W Stanach istnieją dwie kereszturskie wspólnoty żydowskie – tak się same nazywają – składające się z potomków pochodzących stamtąd żydów, jedna w Nowym Jorku w Williamsburg (rabin Saje Rubin) a druga na Florydzie (rabin Gross).
W czasie pielgrzymki odwiedzają grób Sájele Steinera, składają tam kvitli czyli kawałki papieru z prośbami do Boga składanymi z powołaniem się na rabina (tu jest różnica z chrześcijaństwem bo nie ma świętych obcowania), jedzą wspólny posiłek, dają datki np. na żydów z Węgier mieszkających w Izraelu. By zachować koszerność wszystkie artykuły spożywcze przywieźli ze Stanów w kontenerze (znajomy chasyd krzywił się na to – na miejscu też dałoby się załatwić koszerną żywność).
Liczba pielgrzymów była rekordowa, zarówno jeśli chodzi o ilość pielgrzymów w Bodrogkeresztúr jak i wogóle o wszystkie żydowskie miejsca pielgrzymkowe na Węgrzech a jest ich kilka. Bodrogkeresztúr staje się liderem w tej kategorii.
Spytałem chasyda skąd to się bierze – w zeszłym roku była okrągła, 90-ta rocznica a ludzi było więcej teraz. Marketing, brzmiała odpowiedź, lepsza jest też infrastruktura (dom gdzie przyjmować można przyjeżdzających) a także ukończona została obudowa grobu.
Wracając do przerażenia mieszkańców, jeszcze prze samym wydarzeniem miejsce miało nadzwyczajne posiedzenie samorządu. Zaproszono na nie Majera Bergera, jednego z organizatorów obchodów I omówiono z nim cały szereg kwestii związanych z kultem cudownego rabina (protokół z posiedzenia dostępny jest tu [HU]).
Pytania dotyczyły zakupu nieruchomości przez żydów, (podbijają ceny a kupno gospody “podcięło miejscowej turystyce jedną z nóg”), remontów budynków tak by nie naruszały wyglądu wsi, parkowania w niedozwolonych miejscach, negatywnego wpływu na turystykę, mniejszej dotacji państwowej ze względu na niezamieszkałe na stałe budynki, hałasowania w niedzielę i śmieci. Majerowi Bergerowi przypomniano o opłacie turystycznej płatnej za każdą spędzoną tu noc a także o koniecznych zezwoleniach w przypadku prowadzenia zbiorowego żywienia. Czy będzie ktoś z kim można by się skontaktować w przypadku problemu z budynkiem, np. pęknięcia rury? Mimo ciągłych zapewnień, że każda ze stron szuka rozwiązania problemu przez protokół przebija napięcie. Jeden z radnych wręcz powiedział, że pielgrzymki naruszają spokój wsi i sam nie wie czy jego dzieci będą w stanie i chciały tu mieszkać. Kurtuazyjnego zapewnienia, że samorząd dumny jest z rabina, bądź co bądź słynnego obywatela Bodrogkeresztúr, i że cieszy się z wizyt podtrzymujących pamięć o nim, zabrakło.
Warto dodać, że każdego lata we wsi miejsce ma spotkanie motocyklistów, często demonstrujących swoje skrajnie prawicowe sympatie, po którym następuje objazd okolicznych wiosek. Zbiera się mniej ludzi ale hałas i tak jest wielki. I nikomu to nie przeszkadza.
W tym przerażeniu mieszkańców widzę jak bardzo, wraz ze zniknięciem żydów wymordowanych w czasie Holocaustu, znikła też świadomość lokalnej historii żydowskiej. Bez jej znajomości to co się dzieje wokół grobu cudownego rabina jest małorozumiałe – i obce, budzące niechęć. Rabin pamiętany jest daleko od Bodrogkeresztúr ale już nie w samej wiosce. To samo miejsce znaczy tak odmienne rzeczy dla różnych ludzi (widać to zresztą niekiedy w artykułach na temat tokajskich wiosek w wikipedii, w angielskich wersjach często są jedynie odniesienia do ich żydowskiej historii). Dla mnie jest to niesamowite.
Na cmentarzu w Bodrogkeresztúr byłem w 2013 roku. Zrobiłem wtedy parę zdjęć.
Cmentarz leży na wzgórzu i rozpościera się z niego piękny widok
Groby, zza nich prześwituje, pewnie już ukończony, domej budowany wokół grobu rabina
Grób rabina Sájele Steinera
Napisy na grobie – są tam też ręczne dopiski pielgrzymów z prośbami o pomoc przez zasługi rabina
Na cmentarzu jest zresztą wiele innych, pięknie rzeźbionych nagrobków, na przykład taki
Niedawno rozmawiałem ze starszą osobą, która przed wojną mieszkała w jednej z wsi w regionie tokajskim. W rozmowie wspomniała, że w jej dzieciństwie każdego tygodnia powtarzał się cykl obiadowy. Zainteresowałem się, a ona, mimo upływu tylu lat, pewnie wyrecytowała mi go w całości:
poniedziałek – danie mączne (főtt tészta)
wtorek – potrawka z jarzyn (főzelék)
środa – danie mączne (főtt tészta)
czwartek – danie mięsne (hús)
piątek – potrawka z jarzyn (főzelék)
sobota – danie mączne, potrawka z jarzyn lub zupa gulaszowa (tészta, főzelék, gulyás leves)
niedziela – danie mięsne (hús)
Danie mączne to kluski, knedle, itp. O főzelékach pisałem już wcześniej. Wyglądają one tak:
przygaszone kolory, mdły smak
Spytałem o rybę, bo koniec końców niedaleko płyną Cisa i Bodrog, dowiedziałem się, że ją podawano tylko na Boże Narodzenie.
Na śniadanie natomiast była zawsze wędzona słonina, „żeby mężczyźni mieli siłę do pracy”.
Pogmerałem w internecie i na jakimś forum znalazłem informacje, że takie tradycje były w większej ilości domów. Zdziwiłem się nieco, pierwszy raz spotkałem się z takim cyklem jedzeniowym. Czy ktoś wie coś więcej na ten temat? Czy w Polsce też było coś takiego? Piszcie.
Ośmioipółmetrowa figura Jezusa z Tarcalu zwróciła na siebie uwagę wymiarami. Czegoś takiego (tak wielkiego) dotąd na Węgrzech nie było.
widok z przodu
widok z boku
Figurę sprezentował tej leżącej w tokajskim regionie wiosce lokalny przedsiębiorca branży kamieniarskiej Attila Petró. Nic o jego motywacji czy też pochodzeniu figury nie udało mi się znaleźć. Wieś prezent przyjęła i postawiła go na wzgórzu na zboczu góry Tokaj na miejscu gdzie poprzednio stała gigantyczna butelka reklamujące ten najbardziej znany produkt regionu (takich butelek jest zresztą w okolicy parę i nikt ich nie lubi). Figura dzięki swojemu położeniu jest dobrze widoczna z daleka.
widok z daleka
kiedyś stała tu butelka, też dobrze widoczna z daleka
Jezus (autorstwa rzeźbiarza z sąsiedniego Szerencsu Sándora Szabó) szybko stał się lokalną atrakcją. Wielu odwiedza Tarcal po prostu by go zobaczyć i na drodze prowadzącej do figury ciągle można spotkać auta i ludzi. Samorząd właśnie kończy budować sieć asfaltowanych dróżek wokół niej.
Chociaż Jezus z Tarcalu wykonany jest z solidnego kamienia, czym przewyższa swojego siatkobetonowego świebodzinskiego odpowiednika to jednak wymiarami się do niego nie umywa bo Jezus świebodziński jest trzy razy większy. Ustawiłem je obok siebie, na zdjęciu razem wyglądalyby tak.
Coraz więcej Polaków odwiedza region tokajski, zwłaszcza w lecie, warto wiedzieć o takiej nowej atrakcji turystycznej. Nie jestem pewien na ile ta zamiana butelki na Jezusa odzwierciedla wewnętrzną przemianę tarcalan ale zewnętrznie wieś się na pewno zmieniła.