Rumuni to wszy

Zresztą nie tylko Rumuni, także Serbowie, Chorwaci, Niemcy no i Słowacy. Przynajmniej według wiersza pt. Życie albo śmierć (Élet vagy halál) autorstwa nie kogo innego jak Sándora Petőfiego.

Wiersz ten pojawił się w druku po raz pierwszy pod tytułem Septemb. 30. (30 września) w czasopiśmie Életképek 15 października 1848 roku. Inspiracją do jego napisania była informacja o rumuńskim powstaniu i przejściu na stronę cesarską rumuńskiego oddziału, który to akt cieszył się poparciem okolicznej – rumuńskiej – ludności (rzecz miała miejsce w Siedmiogrodzie). Tu dziękuję Irenie Makarewicz za pomoc w zdobyciu tych informacji.

Żyjące na Węgrzech mniejszości narodowe, które wówczas stanowiły ponad połowę ludności, w trakcie mającej wówczas miejsce Wiosny Ludów zgłosiły swoje własne postulaty dotyczące politycznych i językowych praw. Te postulaty zostały odrzucone przez Węgrów, co doprowadziło do antywęgierskich wystąpień zbrojnych Rumunów, Serbów oraz Słowaków. Mniejszości te były wówczas popierane przez Habsburgów.

Wiersz podaję poniżej wraz z moim zupełnie nieliterackim tłumaczeniem, które ma tylko oddać jego treść (nie udało mi się nigdzie znaleźć żadnego tłumaczenia tego utworu na polski). W tekście zszokował mnie przebijający się z niego szowinizm. Węgrzy walczący o wolność dla siebie nie chcą uznać, że inni mogą chcieć tego co i oni. Petőfi porównuje za to występujące przeciwko Węgrom mniejszości do wszy, bydła czy padlinożernych kruków. Pojawia się też nie wyrażony wprost paternalizm: mniejszości na Węgrzech mają żyć podporządkowane Węgrom pod ich dobrotliwą, ojcowską opieką.

To jest postawa, z którą i dziś można się spotkać. Wiodąca rola Węgrów w kotlinie Karpackiej to jedna z podstawowych tez węgierskiego nacjonalizmu. Nie wiedziałem, że można ją znaleźć już u Petőfiego.

W klimacie tekst przypomina wiersz Józefa Brodskiego pt. Na niepodległość Ukrainy. I tu i tu wyczuwa się zdumienie i wściekłość przedstawicieli panującego narodu na dotąd podporządkowany inny naród na to, że śmie on pragnąć niezależności. I tu i tu prowadzi to do niewybrednych bluzgów pod jego adresem.

I jeszcze jedno. Ten wiersz, mimo szowinistycznych akcentów, nie jest jakimś marginalnym, wstydliwym utworem tego poety, który raczej pomija się w zebranych wydaniach jego poezji. Jego pierwsza zwrotka widnieje na pomniku Kossutha przed parlamentem, a muzykę do wiersza napisał sam Zoltán Kodály.

Co ciekawe, w obu wypadkach wzmianki o wszach, bydle czy też padlinożercach zostały dyskretnie pominięte pozostawiając zwrotki ogólniejsze w charakterze.

Élet vagy halál

A Kárpátoktul le az Al-Dunáig
Egy bősz üvöltés, egy vad zivatar!
Szétszórt hajával, véres homlokával
Áll a viharban maga a magyar.

Ha nem születtem volna is magyarnak,
E néphez állanék ezennel én,
Mert elhagyott, mert a legelhagyottabb
Minden népek közt a föld kerekén.

Szegény, szegény nép, árva nemzetem te,
Mit vétettél, hogy így elhagytanak,
Hogy isten, ördög, minden ellened van,
És életed fáján pusztítanak?

S dühös kezekkel kik tépik leginkább
Gazúl, őrülten a zöld ágakat?
Azok, kik eddig e fa árnyékában
Pihentek hosszu századok alatt.

Te rác, te horvát, német, tót, oláhság,
Mit marjátok mindnyájan a magyart?
Török s tatártól mely titeket védett,
Magyar kezekben villogott a kard.

Megosztottuk tivéletek hiven, ha
A jószerencse nékünk jót adott,
S felét átvettük mindig a tehernek,
Mit vállatokra a balsors rakott.

S ez most a hála!… vétkes vakmerénnyel
Reánk uszit a hűtelen király,
S mohó étvággyal megrohantok minket,
Miként a holló a holttestre száll.

Hollók vagytok ti, undok éhes hollók,
De a magyar még nem halotti test,
Nem, istenemre nem! s hajnalt magának
Az égre a ti véretekkel fest.

Legyen tehát ugy, mint ti akartátok,
Élet-halálra ki a síkra hát,
Ne légyen béke, míg a magyar földön
A napvilág egy ellenséget lát,

Ne légyen béke, míg rosz szívetekből
A vér utósó cseppje nem csorog…
Ha nem kellettünk nektek mint barátok,
Most mint birókat, akként lássatok.

Föl hát, magyar nép, e gaz csorda ellen,
Mely birtokodra s életedre tör.
Föl egy hatalmas, egy szent háborúra,
Föl az utósó ítéletre, föl!

A századok hiába birkozának
Velünk, és mostan egy év ölne meg?
Oroszlánokkal vívtunk hajdanában,
És most e tetvek egyenek-e meg?

Föl, nemzetem, föl! jussanak eszedbe
Világhódító híres őseid.
Egy ezredév néz ránk itélő szemmel
Atillától egész Rákócziig.

Hah, milyen múlt! hacsak félakkorák is
Leszünk, mint voltak e nagy ősapák,
El fogja lepni árnyékunk a sárba
És vérbe fúlt ellenség táborát!


Życie albo śmierć

Od Karpat aż po dolny Dunaj
Wściekły ryk, burza gwałtowna!
Z rozwianymi włosami, zakrwawionym czołem,
Stoi w burzy sam Węgier.

Jeśli bym nie urodził się Węgrem,
To bym się teraz do tego ludu przyłączył,
Bo jest opuszczony, jest najbardziej opuszczony
Spośród wszystkich narodów na okręgu ziemi.

Biedny, biedny naród, mój osierocony naród,
Co takiego popełniłeś, że tak zostałeś opuszczony,
Że Bóg, diabeł, wszyscy przeciw tobie,
I drzewo twego życia niszczą?

I kto z zaciekłością, wściekłymi rękoma
Okrutnie, dziko drze zielone gałęzie?
Ci, którzy przez długie stulecia odpoczywali
W cieniu tego drzewa.

Ty, Serbie, Chorwacie, Niemcu, Słowaku, Rumunie,
Dlaczego każdy z was napada na Węgra?
Bronił on was przed Turkami i Tatarami,
Węgierskie ręce dzierżyły miecz.

Dzieliliśmy z wami wiernie co dobre,
Gdy szczęście nam sprzyjało,
I połowę cierpień braliśmy na siebie,
Jakie zsyłał los na wasze barki.

I teraz taka za to wdzięczność! Król niewierny
Podjudza was przeciwko nam bez litości,
A wy rzucacie się nas z żarłocznością,
Jak kruki na padlinę.

Jesteście krukami, podłymi głodnymi krukami,
Ale Węgier to nie martwe ciało,
Nie, na Boga nie! I świt sobie maluje
Na niebie waszą krwią.

Niech będzie więc tak, jak chcieliście,
Życie lub śmierć na polu bitwy,
Niech nie będzie pokoju, póki na węgierskiej ziemi
W świetle dnia choć jednego wroga widać.

Niech nie będzie pokoju, dopóki z waszych złych serc
Nie spłynie ostatnia kropla krwi…
Jeśli nie chcieliście nas jako przyjaciół,
Zostaniemy zatem waszymi sędziami.

Powstań więc, narodzie węgierski, przeciw temu stadu bydła,
Które pragnie twojej ziemi i życia.
Powstań do potężnej, świętej wojny,
Powstań do ostatecznego sądu!

Stulecia daremnie walczyły przeciwko nam,
A teraz czy jeden rok ma nas pokonać?
Kiedyś walczyliśmy z lwami,
A teraz czy wszy mają nas zjeść?

Powstań, mój narodzie, wstań!
Wspomnij słynnych przodków, podbijających świat.
Tysiąc lat patrzy na nas i osądza
Od Attyli po Rákócziego.

O, jaka to była przeszłość! Nawet gdybyśmy byli
Tylko cieniem tych wielkich przodków,
To nasz cień wdeczpe w błoto
Obóz wroga utopionego we krwi!

Pomnik z przodu

Pomnik z tyłu

A tu i sam wiersz

A tu wiersz z muzyką Kodálya

Węgier premierem Słowacji. To problem.

No i mamy problem. Premierem Słowacji jest aktualnie Węgier, Lajos (po słowacku Ľudovít) Ódor, a sporo zakarpackich Węgrów wstąpiło do ukrańskiej armii bronić swojego kraju, wśród nich najbardziej znani to Fegyir Sándor i Viktor Troski, wykładowcy uniwersytetu w Użgorodzie (o Sándorze pisałem już kiedyś).

Kłopot polega na tym, że w ramach dominującej narracji trianońskiej, Węgrze mieszkających w krajach ościennych – niegdyś terenach Wielkich Węgier, są uciskani i nie marzą o niczym innym jak tylko o tym, by Węgry wróciły. Charakterystycznym wyrazem tego jest piosenka pl. Nélküled (Bez Ciebie), która zrobiła tu wielką karierę.

A tu okazuje się, że można inaczej. Że można nawet zostać premierem kraju, który ma Węgrów uciskać. O Fegyirze Sándorze mówi się, że może zostać ambasadorem Ukrainy na Węgrzech, co też byłoby niebagatelnym wydarzeniem.

Rząd i Fidesz o tych ludziach raczej milczy może poza wyjątkiem pewnego propagandysty, który zdobył się na uwagę, że Istnieje wiele przykładów z historii, że mieszkańcy kraju, który traktuje ich jako obywateli drugiej kategorii, niekiedy dumni są z tego, że w tym charakterze prowadzeni są do rzeźni. Na prawicy więcej radości było gdy prezydentem Francji został Sarkozy, który się swoją drogą od węgierskości odżegnywał (w przeciwieństwie do trzech wyżej wspomnianych postaci).

Może nie bez znaczenia jest fakt, że Ódor, ekonomista z wykształcenia, nie raz krytykował politykę gospodarczą węgierskiego rządu, a zakarpaccy Węgrzy walczący w ukraińskiej armii nie podzielają poglądów Orbána na wojnę w ich kraju.

Rzecz jasna, nie wszyscy Węgrzy żyjący na Słowacji czy w Ukrainie robią takie kariery czy tak jasno opowiadają się za swoimi krajami, jakaś ich część na pewno uważa się za prześladowanych, tęskni za Węgrami i kocha Fidesz, ale sam fakt istnienia takich ludzi jak Lajos Ódor, Fegyir Sándor czy Viktor Troski podważa absolutyzm trianońskiej, nacjonalitycznej narracji tak dominującej na Węgrzech.

Premier Słowacji, Lajos Ódor, Węgier, źródło: 444.hu

Fegyir Sándor i Viktor Troski, Węgrzy z Zakarpacia walczący w ukraińskim wojsku, źródło: Daily News

Radio Polonia Węgierska 32/ słowacka kolęda z Derenka

W najnowszym odcinku audycji opowiadam o zaskakującym rezultacie moich prób dowiedzenia się czegoś o derenckiej kolędzie pt. Kedė jaszna gjozda. Jest ona nieznana w Polsce a popularna na Słowacji – i to także wśród Łemków (nagrania tu, tu, tu i tu, to ostatnie jest łemkowskie). Swoje badania będę dalej prowadził i jeśli czegoś więcej się dowiem na pewno to napiszę.

Pełen program podcastu poniżej, jeszcze niżej mój tekst (a w podcaście od 23:30).

1. Powitanie
2. Serwis informacyjny
3. Przegląd polskich tygodników
4. Jeż węgierski w eterze
5. Urywki historii
6. Robert Rajczyk o węgierskim futbolu
7. Pożegnanie

Ładnych parę lat temu, tak jak teraz przed świętami, szkołę polską przy ambasadzie odwiedziły panie z Derenka. Opowiadały uczniom o wsi, swoje historie, jedna z pań pokazała dowód osobisty, w którym Derenk widniał jako miejsce urodzenia. Zaśpiewały parę piosenek bo dwie z nich to członkinie zespołu Drenka Polska.

Wśród tego co zaśpiewały była pastorałka pod tytułem Kedė jaszna gjozda. Ma ona piękną melodię i jest bardzo bożonarodzeniowa w charakterze. Od pań dostałem jej tekst w dziwnej nieco pisowni, głównie opartej na węgierskiej transkrypcji ale też zawierającej “e” z kropeczką. Jest on w dużej mierze zrozumiały, czasem dlatego, że językowo bliski jest współczesnej polszczyźnie, a czasem po prostu dzięki kontekstowi bo o czym w końcu może być mowa w pastorałce?

Pomyślałem, że to niezwykłe, że niewielka polonia węgierska ma przez to swoją własną kolędę. Postanowiłem spróbować się więcej o niej dowiedzieć. Napisałem w tej sprawie do dwóch muzykologów zajmujących się muzyką Podhala – to stamtąd trafili na Węgry derenczanie. Żaden z nich nie potrafił o niej niczego powiedzieć a sprawdzali nawet w źródłach dziewiętnastowiecznych. Jeden wspomniał jednak, że warto sprawdzić w słowackiej części Spiszu.

Napisałem więc do znajomej znajomego, która tam mieszka i która natychmiast ją rozpoznała. To je slovenská koleda! napisała i dałączyła szereg linków do jej nagrań. Zresztą nie tylko po słowacku (bądź też w lokalnej gwarze – tego nie jestem w stanie ocenić) ale w gwarze łemkowskiej.

Zamierzam dalej drążyć temat bo sprawa jest intrygująca. Już teraz jednak wygląda na to że, jak to nader często w kulturze bywa, ta pastorałka nie jest częścią jednej tylko kultury ale dzielona jest przez kilka z nich, w tym wypadku kulturę polską, słowacką, spiską jak i łemkowską. I jako taka ma też potencjał by ludzi żyjących w tych kulturach łączyć.

Powracając do naszej polonii i obecnego przedświątecznego okresu: warto, uważam, tę kolędę kultywować. Jest unikalna i piękna. Cóż więcej potrzeba.

Radio Polonia Węgierska – 18 odcinek podcastu/ prywatne muzeum wojenne

W najnowszym odcinku audycji mówię o prywatnym muzeum wojennym na Słowacji oraz potędze działań społecznych.

Pełen program podcastu:

1. Powitanie – 00:00
2. Przegląd tygodników Roberta Rajczyka – 02:13
3. Jeż Węgierski w eterze, czyli felieton Jerzego Celichowskiego – 06:34
4. Książka na Głos – 11:03
5. Urywki historii autorstwa Izabeli Gass – 15:06
6. Wykład dr hab. Pétera Pátrovicsa – 26:24

Niedawno byliśmy na Słowacji. Trafiliśmy do prywatnego muzeum wojennego w Pohronským Ruskovie niedaleko granicy węgierskiej.

Jadąc tam spodziewaliśmy się takiego typowego małego wiejskiego muzeum: niewielka izba, trochę małointeresujących eksponatów na zakurzonych półkach, tematyka ważna jedynie lokalnie. Tu jednak zaskoczenie. Przed samym gospodarstwem, w który mieści się muzeum zaaranżowane pole bitwy: okopy, ruiny domu, zniszczone pojazdy, słup z tabliczkami „Berlin”, „Moskau” czy też „Budapest”, zapory przeciwczołgowe. Nieco to wszystko amatorskie, na przykład zapory z desek a nie żelaza ale czuć rozmach przedsięwzięcia.

Ikona muzeum: drzewo z wrośniętym w nie hełmen

W środku zapłaciliśmy 3 euro od osoby, dostaliśmy tablet z nagranym oprowadzaniem przez twórcę muzeum László Zsákovicsa juniora (w technice 360 stopni!) i ruszyliśmy na zwiedzanie. Ekspozycja zdaje się nie mieć końca. Ciągnie się po dwóch poziomach sporego budynku gospodarczego, do tego dochodzi podwórze. Na obejrzenie tego wszystkiego bez jakiegoś przeciągania potrzeba co najmniej półtorej godziny.

Eksponatów jest masa: broń, przybory wojskowe, mundury, fragmenty pojazdów i samolotów, odznaczenia, zdjęcia, i tak dalej. Oprowadzanie jest zarazem kompetentne – widać, że pan Zsákovics wie wszystko o najmniejszym kawałku metalu, który ma w swoim muzeum, a także rozrywkowe bo o niektórych eksponatach opowiada anekdoty no i ma spore poczucie humoru. Chichraliśmy więc nieraz, bez tego tabletowego przewodnika muzeum byłoby dużo mniej ciekawe.

Muzeum jest tym bardziej godne uwagi, że László Zsákovics jest Węgrem a Węgrzy w zasadzie nie zajmują się tematem drugiej wojny światowej – przynajmniej jeśli porównać ich do Polaków.

Na terenach koło Pohronskýego Ruskova miała miejsce bitwa, w której węgierska elitarna dywizja świętego Stefana (Szent László hadosztály) poniosła ciężkie straty, dzięki tej bitwie właśnie w okolicy było tyle eksponatów do zebrania. Ekspozycja pokazuje zarówno walczących Węgrów, jak i Rosjan oraz Niemców. Właściciel muzeum zajmuje się też organizacją ekshumacji i odpowiedniego pochówku wszystkich żołnierzy, niezależnie od tego, w jakiej armi walczyli, co zasługuje na szacunek.

Imponujące jest jak wiele László Zsákovics zdołał osiągnąć niemal wyłącznie dzięki swojej pracy, pasji, znajomości okolicy oraz zaufania miejscowych. Muzeum dostaje niewielką obecnie pomoc od władz Słowacji i Węgier ale to rzecz wtórna.

Podobnie jest zresztą z budapeszteńskim radiem Tilos, które operując niemal wyłącznie na podstawie wolontariatu oraz zbierając fundusze wśród wspólnoty słuchaczy podczas dorocznego Tilos Maraton oferuje fantastyczną gamę audycji.

A także internetowym archiwum Fortepan, który przy minimalnym budżecie, dzięki oddaniu założyciela Miklósa Tamásiego oraz armii wolontariuszy robi rzeczy, o którym nie śniło się nawet instytucjom finansowanym z budżetu państwa.

Takie przykłady można by mnożyć. Łączy je to, że w każdym przypadku pasja, wolontariat, oddolna inicjatywa, kreatywność potrafią stworzyć rzeczy, którym pewnie żadne państwowe instytucje z dowolnym budżetem nie byłyby w stanie dorównać.

Przejęte na przechowanie

Mieszkając na Węgrzech chcąc czy nie chcąc uczy się człowiek mapy wielkich Węgier sprzed traktatu z Trianon. Wiadomo jakie miasta były wówczas węgierskie, jak się nazywały utracone później prowincje, wiadomo wreszcie, jakim krajom one przypadły.

Nigdy w tym kontekście nie pojawia się Polska i zawsze sądziłem, że
węgierska tragedia Trianon i radość Polaków z odzyskania niepodległości
łączyła jedynie zbieżność w czasie. Teraz jednak dowiedziałem się, że
Polska była w zasadzie jednym z państw, które skorzystały terytorialnie z Trianonu.

Nie do końca, przekonuje Konrad Sutarski w napisanej wspólnie z László Domonkosem książce pt. Megőrzésre átvéve czyli tłumacząc tytuł (książka ukazała się po węgiersku) właśnie Przejęte na przechowanie.

Tematem tej książki są Spisz i Orawa (po węgiersku Szepes i Árva), które aż do traktatu Trianon były częścią Węgier. Sutarski i Domonkos podróżują przez te tereny szukając śladów ich węgierskiej przeszłości. W tekście pojawia się dużo informacji historycznych, anegdot i legend, z których najciekawsza chyba dotyczy zamku w Niedzicy. Mieszkać w nim miał mianowicie zbiegły przed hiszpańskimi kolonizatorami potomek Inków, pojawia się tajemnicze pismo Inków kipu, motyw skarbów itp.

Bardzo interesujące jest wprowadzenie napisane przez Sutarskiego. Przeprowadza on analizę węgierskich i polskich prac historycznych na temat tego okresu pokazując, że jak nikła jest w nich świadomość tego, że po pierwszej wojnie światowej część ziem uprzednio węgierskich trafiła do Polski. Przekonująco argumentuje, że Polski nie można uważać jednak za beneficjenta Trianonu. Po pierwsze, nie uczestniczyła w rokowaniach prowadzących do niego. Po drugie, nigdy go nie podpisała. Po trzecie, gdyby tych ziem nie przejęła przypadłyby Czechosłowacji a nie Węgrom (strony 11-12).

Tytuł książki pośrednio łączy się z trzecim z tych argumentów. Wyrażeniem "Przejęte na przechowanie" przywitała autorów dyrektorka zamku w Niedzicy (103). Co jednak w oryginale było żartem w kontekście książki przetwarza się w krzepiące poparcie dla antytrianonowskiego rewizjonizmu.

Bo książka nie jest – dla mnie niestety – tylko wyprawą w poszukiwaniu śladów historii węgierskiej Spisza i Orawy oraz związków polsko-węgierskich. Śladów prawie wyłącznie zresztą, jak to krok po kroku odkrywają autorzy, materialnych bo po dziewięćdziesięciu latach nie dziwi, że znikły one z pamięci ludzkiej. Książka, głównie poprzez część napisaną przez Domonkosa choć i Sutarski czasem powtarza węgierskie stereotypy nacjonalistyczne jak ten o młodości narodu słowackiego, nosi również cechy pamfletu politycznego z Wielkim Węgrami w tle.

Autorzy podchodzą do regionu w sposób specyficzny rozważając tylko jego cechy węgierskie bądź polskie. Słowacy są wielkim nieobecnym nie opuszczającym jednak kartek książki. Domonkos przy tym, sformułujmy to delikatnie, pisze o nich z pewną niechęcią, do wyrażenia której ucieka się niekiedy do wyszukanych formułowań.

W sumie rzecz interesująca, temat ciekawy, sporo świetnego materiału a jednak szkoda, że tak to wszystko opakowane. I pozostaje pytanie: czy by przyjaźnić się z Węgrami musimy przejmować ich fobie? Czy lubiąc Węgrów trzeba nienawidzić Słowaków (Rumunów, i Serbów, itd.)? Nie chcę w to wierzyć.

„biją Węgrów!”

Napisał do mnie Marcin, czytelnik tego bloga:

Drogi Jeżu

Jako czytelnik twojego bloga osmielam sie napisac
maila do ciebie. Mianowicie w chwili obecnej pracuje z kilkoma
Slowakami z którymi od czasu do czasu wymieniamy sie informacjami z naszych
krajow. W chwili obecnej bardzo wzburzeni sa oni wypadkami podczas jednego z
meczów ligi slowackiej. Gdzie zabity zostal / zmarł jeden z kibicow
budapesztanskiego Ferancvarosu. Wiem również że w związku z tym
pod słowacka ambasada  na  węgrzech odbywaja sie liczne
demonstarcje.

Czy mogłbys wyjasnic jak wyglada to ze
strony wegierskiej lub co w rzeczywistosci sie stalo?

Odpisuję na blogu bo być może więcej osób sprawa ciekawi.

Sytuację słabo rozumiem bo czytam tylko prasę węgierską a tam trudno oczekiwać obiektywnej informacji. Co jednak wiem mimo wszystko:

  • Mecz odbył się 1 listopada w Dunajskiej Stredzie (po węgiersku Dunaszerdahely) pomiędzy miejscowym klubem, jak rozumiem mającym głównie węgierskich fanów, a Slovanem Bratislava "reprezentującym" Słowaków.
  • Mimo, że był to mecz dwóch klubów słowackich na transparentach były flagi narodowe a Węgrzy dodatkowo wywiesili flagi z napisem "Byliśmy, jesteśmy, będziemy" oraz transparent w kształcie wielkich Węgier, przypomnijmy, zawierających w sobie Słowację.
  • Aczkolwiek na mecze klubu z Dunajskiej Stredy zawsze przyjeżdzają kibice z Węgier (w tym i silnie nacjonalistycznego Ferencvárosu) tym razem było ich więcej – mówi się o tysiącu.
  • Policja była brutalna i pobiła Węgrów choć biła też Słowaków (filmy poniżej). Nie wiadomo dokładnie czemu bito Węgrów. Na ostatnim filmie widać prymitywne zachowanie kiboli słowackich, znając kiboli węgierskich nie przypuszczam żeby oni zachowywali się grzeczniej.

  • Jeden z kibiców, miejscowy Węgier, został zabrany wprost z murawy helikopterem do szpitala, co było pierwszym takim przypadkiem na Słowacji. Mimo plotek o jego śmierci z tego co wiadomo, żyje.
  • Na Węgrzech podniósł się krzyk: biją Węgrów! Media bardzo zajmowały się tematem, pełno go było w internecie, w tym i na youtubie skąd pochodzą powyższe filmy.
  • Przed ambasadą słowacką odbyły się demonstracje, najpierw spontaniczna a potem zorganizowana. W czasie nich spalono słowacką flagę (dziś przeczytałem, że sprawca, którego zresztą o ile pamiętam, szukała policja, sam zgłosił się do ambasady mówiąc, że żałuje swojego czynu). Za zorganizowaną demonstracją stoi Młodzieżowy Ruch 64 Komitatów, (Hatvannégy Vármegye Ifjúsági Mozgalom), skrajnie prawicowe ugrupowanie organizujące regularnie zadymy w Budapeszcie
  • Pojawiły się komentarze, że zajścia były sprowokowane przez siły polityczne żyjące z napięcia między Słowacją a Węgrami. Stosunki pomiędzy oboma krajami są zresztą ostatnio złe.
  • Premier Węgier Gyurcsány miał nagadać premierowi Słowacji Fico podczas ostatniego szczytu wyszegradzkiego.

Tyle co wiem. Dla mnie to historia na temat jak stadionowa chuliganeria staje się bohaterem narodowym.

***

Spodobał ci się ten post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

ach ci Słowacy (albo Węgrzy)

Pisałem właśnie, że spędziliśmy tydzień na Słowacji. Co ważne, w towarzystwie Węgrów. I ci Węgrzy cały czas powtarzali jak to Słowacy ich nie lubią i dlatego ich dyskryminują. Całe zachowanie Słowaków wobec nich miało być właśnie przez tę niechęć wytłumaczone. A dodać trzeba, że kultura obsługi na Słowacji jest koszmarna i Polska zarówno jak i Węgry w porównianiu wydają się być rajem pod tym względem, więc słusznie mogło się Węgrom wydawać, że są źle traktowani.

Problem jednak jest w tym, że nie tylko oni. Ze Słowakami mówiłem po polsku a nic się lepiej do mniej nie odnosili, i parę razu strasznie mnie w hotelu czy przy wyciągu objechali. Ale Węgrów to nie przekona: to dlatego, że jesteś z nami, tłumaczyli. Kiedy pytałem ich o konkretne przykłady jak to się to w stosunku do nich Słowacy mieli źle odnieść zawsze podawali mityczny dla mnie nieco przykład oplutego węgierskiego, choć nie ich akurat, samochodu. Ponieważ Węgrzy słowiańskimi językami zazwyczaj nie mówią a Słowacy po węgiersku też nie bardzo, więc pewnie ta opinia jeszcze przez dłuższy czas będzie się utrzymywała, może przy tym jako samospełniająca się przepowiednia.

***

Jeszcze ze Słowacji: w knajpie o nazwie Šopa w Martinie odkryliśmy ciekawą galerię słowackich bohaterów narodowych. Oto środkowa część z nich przedstawiająca księdza Jozefa Tito, Gustáva Husáka i Michala Kováča, przypomnijmy, przywódcę marionetkowej Słowacji z okresu drugiej wojny światowej, pierwszego sekretarza partii po interwencji 1968 roku i prezydenta demokratycznej już Słowacji. Po lewej stronie były jeszcze portrety Štefánika i Hlinki, po prawej Schustera i Gašparoviča.

Fantastyczna mieszanka. Nie liczy się, że Tisę powiesili komuniści, a byli nimi Husák, Schuster i Gašparovič, nie ważne, że miewali różne pogądy na demokrację, nacjonalizm czy komunizm, istotne jest, że wszyscy byli wysoko postawionymi Słowakami. Ot, taka jest logika nacjonalizmu nadrzędna wobec wszelkic innych porządków. 

bohaterzy Slowaccy

Schengen

Wczoraj pojechałem do Bratysławy. W niedużym kraju mieszkam, więc nic wielkiego, trochę ponad dwie godziny samochodem i to bez przekraczania prędkości. Bardzo czekałem jednak na granicę bo to było dla mnie pierwsze doświadczenie Schengen w Europie Wschodniej. Trzeba było nieco zwolnić ale i tak przejazd bez kontroli, i co może nawet zrobiło na mnie większe wrażenie, bez śladu strażników i celników, był wspaniałym przeżyciem bo granica to dla mnie zwykle dość traumatyczne przeżycie. Za dużo mam mniej lub bardziej strasznych wspomnień. Zrobiłem nawet dla uczczenia mały film:

Przyszło mi do głowy jak na początku lat dziewięćdziesiątych brałem udział w demonstracji na granicy polsko-czechosłowackiej domagając się jej otworzenia. No i proszę, doczekałem się tego w skali przekraczającej ówczesne marzenia.

ciemniejszy aspekt przyjaźni polsko-węgierskiej

Visegrad skomentował mój wpis na temat pomnika przyjaźni polsko-węgierskiej uwagą „zasadniczym jej źródłem historycznym jest nieistnienie takiego państwa jak Słowacja”. Zastanowiło mnie nieco bo dotąd widziałem tę przyjaźń raczej jako coś nieskażonego żadną negatywnością. No i trzeba trafu, że parę dni później natknąłem się na artykuł Tadeusza Olszańskiego Opowieści z rodzinnego grodu (przy okazji polecam wszystkim zainteresowanym tematem, ciekawy), w znalazłem następujący fragment:

Dopiero w marcu 1939 r. tereny te wróciły do Węgier (aczkolwiek w dość ponurych okolicznościach, jako odprysk hitlerowskiego planu rozbioru Czechosłowacji; Polska weszła wtedy na Zaolzie). Na krótko mieliśmy wspólną granicę. Wywieszono wtedy na balkonach i w oknach polskie i węgierskie flagi.

Bez wątpienia, radość musiała być wielka i autentyczna, zwłaszcza po stronie węgierskiej gdzie widziano to nie jako zajęcie ale odzyskanie terytoriów utraconych w wyniku „niesprawiedliwego” traktatu z Trianon. Przywołuję ten incydent tutaj, by nie zapomnieć o tym ciemniejszym aspekcie przyjaźni polsko-węgierskiej.