Dzisiejsza Rzeczpospolita w Plusie-Minusie publikuje artykuł artykuł Grzegorza Górnego o Węgrzech pt. Węgry na zakręcie. Zwykle cieszę się jak polskie media informują o Węgrzech a tym razem smutno mi się zrobiło. Bo artykuł zamiast starać się przedstawić sytuację obiektywnie, relacjonuje ją z tylko jednej strony. Jako że Rzepa jest ostatnio prawicowa perspektywa jest, zgadliście, prawicowa. Górny patrzy na Węgry z perspektywy polskich konfliktów nie zauważając, że tutejsza sytuacja jest złożona i wymaga troszkę głębszej analizy niż zastosowanie prostej dychotomii dobra prawica-zła lewica.
To, że prawicowy temperament Górnego przejawia się w jego ocenach wartościowych to jedna rzecz. Gorzej kiedy jego prawicowość pojawia się w prezentacji albo przemilczaniu faktów. Podam trzy przykłady.
Pierwszy, pisze Górny:
Kiedy przed wyborami w kwietniu 2006 r. Fidesz alarmował, iż gospodarka znajduje się w kryzysie, minister Janos Koka protestował: "Ten mistrz populizmu Orban nie wstydzi się nawet rozpowszechniać kłamstw o stanie kraju, byle tylko się dorwać do władzy". Gyurcsany zapewniał zaś, że gospodarka "aż dudni", a "panońska puma jest mocna i szykuje się do skoku".
Przemilcza jednak, że Fidesz w tym samym czasie licytował się z partią socjalistyczną na obietnice wyborcze. Pamiętam osobiście wywiad radiowy z Orbánem, w którym na pytanie reportera z czego w ich programie wyborczym w żadnym wypadku nie zrezygnuje ten odpowiedział bez wahania: "z programu socjalnego". Gdy po pierwszej turze wyborów Fidesz Orbána umizgiwał się do konserwatywnej partii MDF, która, ku zaskoczeniu wszystkich, dostała się do parlamentu, przywódczyni tej partii Ibolya Dávid postawiła Orbánowi w liście otwartym kilka warunków. Publiczna rezygnacja z populistycznych i nierealnych obietnic wyborczych była jednym z nich. Kraj zamarł w oczekiwaniu na to co co zrobi Orbán ale list nie doczekał się odpowiedzi. Tyle o odpowiedzialnym podejściu Fideszu do gospodarki w okresie kampanii wyborczej.
Drugi przykład: pisząc o brutalności policji Górnemu udaje się jakoś nie wspomnieć wcześniejszych wrześniowych zamieszek, podczas których demonstracji wdarli się do budynku telewizji i częściowo go podpalili. Zdjęcia z tych wydarzeń obiegły świat. Takiego przykładu przemocy o podłożu politycznym nie było na Węgrzech od 1956 roku. Poprzedzał on późniejszą brutalność policji. Podobnie pisząc o wydarzeniach 23 października Górny nie wspomina o takich przykładach agresji demonstrantów jak szarża człogiem (!) na tyralierę policji (widziałem ją na własne oczy). Czołg na szczęście zatrzymał się zanim jeszcze wjechał w policjantów ale nawet jako gest ta akcja przyczyniła się do podniesienia społecznego poziomu akceptacji dla przemocy.
Trzeci: Górny pisze o manifestujących jako zwyczajnych obywatelach oburzonych na bezczelną władzę. Nie zauważa skrajnie prawicowych demonstrantów z flagami w pasy Árpádów, kiedyś symbolu strzałokrzyżowców (tutejszy odpowiednik nazistów) a obecnie faszyzujących elementów politycznych w rodzaju Partii Prawa i Życia czy skinheadów. Ludzie o takich poglądach są organizatorami protestów zasiadając w różnych komitetach je koordynujących. Ten fakt jest ważny ponieważ dzięki roli odgrywanej przez skrajną prawicę wiele osób, którzy nie akceptują zachowania premiera i rządu, od protestów trzyma się z daleka.
To nie są niuanse. Mimo, że z wieloma rzeczami, które pisze Górny się zgadzam, tutejsza sytuacja jest jednak zbyt skomplikowana, żeby można było ją pojąć przez prostą dychotomię, do której się ucieka. Szkoda, że nadając swojemu tekstowi wydźwięk tak prymitywnie propagandowy Górny kompromituje siebie i Rzepę a przy tym dezinformuje jej czytelników.