Dzieci za granicę

Kolega scenograf, pracujący także we Włoszech i we Francji: syn w Paryżu, córka w Berlinie. Koleżanka lekarka, jedna córka w Danii, druga w Szwecji. Kolega właściciel firmy: syn studiował w Szwecji ale, niestety, wrócił na Węgry. Koleżanka agentka nieruchomości: syn właśnie – wreszcie! – ma wyjechać kontynuować studia w Holandii. 

To tylko parę przykładów z mojego otoczenia. Ilustrują one tutejsze ciekawe i, w gruncie rzeczy, dość zaskakujące zjawisko: wielu rodziców pragnie dla swoich dzieci by przeniosły się na zachód.

Zwykle zaczyna się od studiów za granicą (uściślijmy: na zachodzie) i cicho lub głośno wyrażanym życzeniem, żeby pociecha już do kraju nie wracała. Ten pierwszy krok jest dość łatwy zważywszy na członkostwo w UE, ten drugi ciut trudniejszy ale i tę poprzeczkę, z tego samego powodu, da się przeskoczyć.

Motywacji jest kilka. Najbardziej oczywistą są pieniądze: mieszkańcy zachodu zarabiają lepiej niż my tutaj. Ale są też inne, nie mniej ważne. Jedną jest polityka, co przemawia w sposób oczywisty dla osób krytycznie nastawionych do obecnego rządu. Nie chodzi tu wyłącznie o kwestie czysto polityczne ale szerzej rozumianą kontrolę Fideszu także nad wszelkimi sferami życia, przede wszystkim nad gospodarką. Korupcja, faworyzowanie oligarchów czy też po prostu bliskich tej partii przedsiębiorców, zagrożenie przejęciem firm poprzez oferty nie do odrzucenia może zniechęcać osoby mające ambicje biznesowe do próby działalności tutaj.

Dochodzi to tego ogólne rozczarowanie społeczeństwem węgierskim. Niechęć dotyczy kumoterstwa, burkliwości, feudalnych stosunków w wielu instytucjach, konserwatyzmu o ile nie wręcz zaściankowości. 

Zachód wobec tego wszystkich jawi się jako odpowiedź na te wszystkie problemy, miejsce, gdzie chciałoby się żyć. Jeśli nie samemu, to niech chociaż będzie to dane naszym dzieciom.

Zjawisko jest, rzecz jasna, ograniczone. Dotyczy ono części klasy średniej o nastawieniu liberalnym, zapadników, jeśli mogę użyć tu terminu wymyślonego wobec innego kraju. Dość długo szukałem badań na ten temat bo ciekaw jestem na ile taka postawa jest rozpowszechniona, ale jak dowiedziałem się od Eszter Berényi, socjolożki zajmującej się oświatą, takich badań nie ma. Wiadomo jedynie tyle, że wśród absolwentów węgierskich gimnazjów 5-10% absolwentów decyduje się na zagraniczne studia. Wśród elitarnych szkół ten odsetek jest dużo wyższy. To jest pewien wskaźnik zasięgu tego fenomenu.

Ilościowa skala tego zjawiska to jedna, jakościowa to inna historia. Chodzi tu o przedstawicieli klasy średniej, nieraz po prostu kulturalnej, intelektualnej czy gospodarczej elity, na ogół bardzo dobrze wykształconych ludzi, których odpływ jest boleśnie nieobojętny, tym bardziej, że nie widać by istniał symetryczny dopływ ludzi o podobnym profilu, który zapewnia zdrowa fluktuacja charakteryzująca otwarte kraje. To poważna strata dla kraju.

Zjawisko jest tym bardziej ciekawe, że zwykle rodzice nie chcą się oddzielać od swoich dzieci, nie chcą ich tracić, pragną mieć je blisko a tu proces do tego właśnie prowadzi. To pokazuje jak silne są te motywacje, o których pisałem przedtem. 

Coś z Węgrami jest nie tak. 

Dzieci wylatują …, źródło: Fortepan / Konok Tamás id
… wyjeżdzają samochodami…, źródło: Fortepan / Fortepan/Album018
… Flixbusem …, źródło: Fortepan / Nagy Gyula
… koleją …, źródło: Fortepan / Nagy Gyula
… a rodzice zostają, źródło: Fortepan / Fortepan

śmierdzący chłop

Wykonawca popularnej ostatnio znowu piosenki pt. Réptér György Korda nie gryzł się w język: „śmierdzący chłop, kretyn” bluzgnął na obraźliwy wobec jego żony komentarz medialnego celebryty wygłoszony w programie telewizyjnym.

Uśmiechnąłem się. Nie żebym podzielał złośliwość celebryty, nie znam ani jego ani żony Kordy ani zresztą samego Kordy, ale raczej dlatego, że ten ostatni dał mi ładny przykład zjawiska, które mnie niedawno zaintrygowało. Chodzi mi o codzienną, nieustanną pogardę wobec chłopów wbudowaną w język węgierski.

Weźmy takie wyrażenia:

-na początek użyty przez Kordę egy büdös paraszt czyli właśnie śmierdzący chłop, popularna inwektywa

-dalej, gyökér dosłownie korzeń bardziej literacko burak, buractwo – metonimia chłopa, w sumie to samo

kitört a parasztgyalázat to dosłownie wybuchł chłopski bunt a mniej dosłownie chłopski szał – chodzi o sytuację niekontrolowanej, dzikiej złości czy wściekłości

-no i w końcu parasztvakítás, dosłownie oślepianie chłopa a mniej dosłownie ściema dla prostaków albo mydlenie oczu ludziom

Jak widać, za każdym razem słowo chłop pojawia się jako usobienie prymitywizmu, nieokrzesania, dzikości i głupoty. Nie trudno zgadnąć, że tych wyrażeń nie wymyślili chyba sami chłopi, do dzisiaj są świadectwem dominacji, także językowej, warstw wyższych.

A teraz wyobraźmy sobie jak się czuje ktoś pochodzenia chłopskiego, czy też szerzej, wiejskiego, kiedy ktoś w jego czy też jej obecności użyje takiego wyrażenia. To będzie mikrodoświadczenie codziennego poniżania ze strony osób zapewne bezwiednie jego używających. Choć większość społeczeństwa pochodzi z warstwy chłopskiej, rezultatem jest wstydzenie się swojego pochodzenia.

Na Węgrzech nie ma chłopomanii, jaka pojawiła się ostatnio w Polsce przy współudziale szeregu książek, ale nie żeby język polski był wolny od tego typu wyrażeń. Wspomniałem już choćby swojskie buractwo, nie zapominajmy też o wieśniaku w sensie inwektywy czy też wyłażeniu słomy w butów.

Pamiętam moją przygodę związaną z nie dokładnie takim ale podobnym wyrażeniem. Będąc studentem w laboratorium poprosiłem kolegą z Nigerii „nie bądź murzyn, pożycz gumkę”. Kolega był wyluzowany i razem się ze mnie pośmialiśmy ale historia pozostała mi w pamięci do dziś.

Bohater mojego wpisu, źródło: Fortepan / Zsohár Zsuzsa

Dzień kobiet pełen gracji

Dzień kobiet nie ma jakiś ustalonych form obchodzenia, o ile w ogóle ktoś go obchodzi bo przecież nie dla wszystkich to święto. Tradycyjne są może kwiaty dla kobiet ale to chyba tyle. Tak więc każda inna rzecz w ten dzień to ekscytująca, pozbawiona rutyny nowość.

Taka też była degustacja win tworzonych przez trzy tokajskie winiarki czyli Sároltę Bárdos, Stéphanie Berecz i Judit Bodó. Poza własnymi winami, od lat robią też wspólne cuveé pod nazwą Trzy Gracje (Három grácia), wytrawne i słodkie, tak są dlatego często nazywane.

Degustacja, która zgromadziła piędziesięciu uczestników, miała miejsce w pięknej winiarni Bott, byłym zakładzie ceramicznym w Bodrogkeresztúr.

Stara prasa przy wejściu udekorowana kwiatami
Torba z trzema gracjami – i ich buty

Choć popróbowaliśmy dziewięciu różnych win – były wśród nich oczywiście i Trzy gracje, to jednak nie była to po prostu degustacja. Po powitalnym szampanie zaproszona aktorka Zsófia Bach w formie monodramy przedstawiła wiersze i listy znanej węgierskiej feministycznej poetki Ágnes Nemes Nagy. Judit, która jak sama powiedziała, często czyta poezję, same wybrała teksty.

Lista win, jakby kogoś ciekawiło
Judit, Stéphanie, Sarolta, czy komuś kojarzą się z czymś te kolory?

Winiarki, jak zwykle to bywa, dużo mówiły o swoich winach i swojej pracy. To trzy nieprzeciętne postaci, każda z nich otrzymała tytuł Winiarza winiarzy (może raczej w ich przypadku Winiarki winiarzy), który przyznawany jest raz do roku winiarzowi lub winiarce wyłonionym w głosowaniu w kapitule sformowanej wyłącznie przez najlepszych winiarzy w kraju. Zdobywcy tytułu mają swój kamień z wyrytym imieniem i nazwiskiem na ulicy Zrínyiego prowadzącej od bazyliki do Dunaju.

Na przykład, Stéphanie Berecz

Ale mówiły one nie tylko o sobie. Judit, która będąc gospodynią miejsca mówiła więcej niż Stéphanie i Sarolta, powiedziała też jako wyraz zrozumienia i akceptacji wobec inności wiersz młodej węgierskiej poetki Rebeki Kupihár, lesbijki. Tłumaczenia niemal godzinnego wyboru tekstów Ágnes Nagy Nemes się podejmuję, ale krótki, urokliwy wiersz Rebeki Kupihár spróbowałem przełożyć.

Március nyolc

tarka csokor illatozik
a kezemben, hiszen
nőnap van, és azt hiszik,
hogy hozom, pedig viszem.

Ósmy marca

w ręku pachnący bukiet
dziś przecież dzień kobiet
myślą, że go dostałam
a ja go komuś dam

Po degustacjach nastąpiła kolacja a potem swobodne rozmowy wszystkich ze wszystkimi. Przy naszym stole siedziała miła para Węgrów ze Słowacji więc mogłem się nacieszyć ich wymową, tak podobną do tego jak Polacy mówią po węgiersku.

Trzy gracje, wytrawne i słodkie
Pełna gracji torba z podpisami

Wieczór zamknęła wizyta w piwnicach, po których oprowadził nas mąż Judit.

***

Spaliśmy w Tarcalu. Następnego dnia syn sąsiada przyniósł goździka dla Śliwki.

Tak nam minął dzień kobiet na prowincji.

Słowiańscy żołnierze na terenie Węgier

W czasie przemówienia wygłoszonego w Millenáris z okazji rocznicy powstania 1956 roku Viktor Orbán powiedział między innymi

Częścią planu [Żełeńskiego] jest, że po zwycięstwie na froncie wschodnim Ukraina podejmuje się, zastąpiwszy Amerykanów swoją własną, wzmocnioną armią, gwarantować bezpieczeństwo Europy. Czy też, że któregoś ranka, my, Węgrzy, obudziwszy się zobaczymy, że znowu na terenie Węgier stacjonują słowiańskie wojska, które przybyły ze wschodu. Tego nie chcemy!

po węgiersku:

A tervnek az is a része, hogy miután a keleti fronton megvan a győzelem, Ukrajna vállalja, hogy az amerikaiakat helyettesítve egész Európa biztonságát garantálja saját, megerősített hadseregével. Vagyis mi, magyarok egy reggel arra ébrednénk, hogy ismét keletről jött, szláv katonák állomásoznak Magyarország területén. Mi ezt nem akarjuk!

Pominę tu kwestię na ile rzetelnie w swoim przemówieniu Orbán streścił plan Żełeńskiego, chciałbym zatrzymać się przy wyrażeniu “słowiańscy żołnierze”. Zapewne chodziło mu o to, że zarówno żołnierze ukraińscy jaki i stacjonujący tu kiedyś żołnierze radzieccy to „słowianie”.

Uff, łatwo nie jest. Po pierwsze, nie wszyscy żołnierze radzieccy byli „słowianami” – w ZSRR Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini, czyli „słowianie”, stanowili wszystkiego 70% mieszkańców tego kraju. Po drugie, pogląd, że podobieństwa ludzi używający języka z tej samej grupy językowej są większe niż różnice między nimi, oparte na tożsamości narodowej, konkretnym języku, kraju zamieszkania, to, delikatnie mówiąc, uproszczenie. Pobrzękuje w tym poglądzie rasizm.

Dla Orbána to jednak wszystko jeden pies. Ta manipulacja ma na celu postawienia znaku równości między Armią Czerwoną i NATO, w ramach którego trafiłyby tu wojska ukraińskie. I nieważne jest, że Armii Czerwonej nikt nie zapraszał a Węgry są w NATO na podstawie suwerennej decyzji i ewentualną decyzję o stanocjonowaniu obcych wojsk też podjęłyby suwerennie.

Nieważny jest też tu fakt, że wojska ukraińskie walczą z agresją Rosji odwołującej się do radzieckiego imperializmu, przed którym Węgry ma bronić NATO.

Sformułowanie Orbána to również pośrednie wsparcie narracji rosyjskiej, że Ukraińcy nie są odrębnym narodem a Małorusami, a sama wojna, jak to Orbán już kiedyś powiedział, to konflikt w ramach „słowiańszczyzny”, która z ilu by się nie składała państw, jako taka, sama stanowi jedność.

Węgrzy używają zbiorczego terminu „słowianie” także tam gdzie samym „słowianom”, czyli ludziom posługujący się językami słowiańskimi, by to do głowy nie przyszło. Przykłady, na które trafiłem obejmują tak absurdalne dla mnie koncepcje jak „słowiańscy kompozytorzy” czy też „słowiańskie piwa”.

Czy tylko mnie to dziwi?

Viktor Orbán wyraż swój sprzeciw wobec „słowiańskich żołnierzy przychodzących ze wschodu”, źródło: Telex

Niemal niemożliwe

Odnoszę wrażenie jakby na Węgrzech od czasu 1956 roku Węgrzy do publicznych protestów podchodzili ostrożnie. Brak tu znanych z Polski wielkich buntów, wybuchów sprzeciwu społecznego wydaje się być relatywnie mniej, jeśli już, to są to raczej demonstracje uliczne, strajków okupacyjnych w zasadzie nie ma. W tutejszej tradycji nie ma wydarzeń takich jak Grudzień 70 czy też Sierpień 80 .

Na tym tle wielkie wrażenie robi obrona niezależności budapeszteńskiej szkoły teatralnej (Szinház- és Filmműveszéti Egyetem w skrócie SzFE), której kulminacją był siedemdziesięciojednodniowy strajk okupacyjny. To ewenement w historii kraju, który zasługuje na uwagę. Uświadomiłem sobie to czytając książkę László Upora, w tym okresie pełniącego obowiązki rektora uczelni, pt. Majdnem lehetetlen (Niemal niemożliwe). Choć o walce tej niewielkiej uczelni słyszałem (pisałem też o niektórach związanych z nią wydarzeniach na blogu tu i tu), to jednak dopiero lektura książki pozwoliła mi zrozumieć skalę oporu.

W tym nieco długim wpisie streszczam zawartość książki bo nie sądzę by kiedyś miała być przetłumaczona na polski, niech choć w ten sposób stanie się dostępna dla zainteresowanych czytelników z Polski.

Może najpierw o co chodziło. W 2020 roku rząd zaczął wprowadził reformę, na podstawie której uniwersytety przechodzą spod ministerstwa edukacji do specjalnie w tym celu powstałych fundacji. Jako że założycieli fundacji nie da się wymienić, w ten sposób państwo tak na zawsze sposób przekazało kontrolę nad szkolnictwem wyższym w ręce bliskich rządzącemu obecnie Fideszowi ludzi. Istotną częścią procesu, po węgiersku zwanego modellváltás, była utrata autonomii uniwersyteckiej bo wiele z uprawnień senatu trafiło w ręce kuratoriów. Większość uczelni wyższych przełknęła to gładko ale nie niewielkie SzFe, którego cała społeczność zawierała wszystkiego około 500 osób.

Informacje o planowanej reformie przyjęto na SzFE wrogo, zarówno w środowisku wykładowców jak i studentów. Początkowo główną rolę w organizacji oporu odgrywała ta pierwsza grupa. Prowadziła negocjacje z ministerstwem sprawdzając na przykład czy uniwersytet sam mógłby zaproponować kandydatów do kuratorium, wydając opinie na temat planowanych aktów prawnych (niejednokrotnie dotrzymując niemożliwie krótkich terminów), publikując oświadczenia czy też listy otwarte oraz informując społeczność uniwersytecką o wydarzeniach w specjalnym Nadzwyczajnym biuletynie. Ministerstwo w międzyczasie powstrzymywało się od formalnego mianowania László Upora na rektora, mimo że senat wybrał go na to stanowisko miesiące wcześniej.

Te wydarzenia miały miejsce w pierwszej połowie 2020 roku. Był to zarazem początek covidu, co w istotny sposób wpływało na sytuację.

Mimo, że pozornie wszystko wydawało się ograniczać do biurokratycznej wymiany pism to jednak sama kwestia zaczęła coraz bardziej przyciągać uwagę społeczną, w pierwszym rzędzie studentów a także ludzi teatru i kina, którzy na wiele sposobów wyrażali swoją solidarność z uczelnią.

Do pierwszej demonstracji doszło 21 czerwca. Miała miejsce na ulicy Vas, przed uniwersytetem. Tak jak i w przypadku kolejnych akcji w przestrzeni publicznej, główną rolę odegrali tu studenci. Był to protest przeciwko ustawie wdrażającej modellváltás w odniesieniu do SzFE, nad którą głosować miał parlament.

Parlament ustawę przyjął 3 lipca. Ten akt zamknął okres prób negocjacji prowadzonych przez kierownictwo uniwersytetu. Negocjacji, dodajmy, które nie osiągnęły niczego jako że wszelkie propozycje uniwersytetu władze odrzucały z pozycji siły. Nadszedł czas na działania radykalniejsze. Tu na czoło wysunęli się studenci.

Ostatniego dnia lipca ministerstwo ogłasza skład kuratorium. Dwóch członków to menedżerowie MOL-u, węgierskiego giganta naftowego (coś jak w Polsce Orlen), pozostała trójka to prawicowi ludzie teatru. Szefem kuratorium mianowany zostaje dyrektor Teatru Narodowego, zajmujący zarazem wiele innych wpływowych stanowisk w świecie teatru, Attila Vidnyánszky.

Akt ten wywołuje wrzenie na uniwersytecie. Szereg wykładowców, w tym i pełniący uniwersyteckie funkcje, deklaruje chęć opuszczenia uniwersytetu, na zebraniu studenci uznają kuratorium za pozbawione legitymacji. Spotkania członków wspólnoty akademickiej zaczynają odbywać się coraz częściej.

Kierownictwo uniwersytetu składa rezygnację 31 sierpnia. Następnego dnia zaczyna się okupacja uniwersytetu przez studentów, która potrwa 71 dni.

Tu warto się zatrzymać na chwilkę. Przypomnijmy, że mowa jest nie wielkim zakładzie przemysłowym ale o maleńkim uniwersytecie i grupie studentów mniejszej niż 500 osób. Że nie chodzi o sprawy socjalne ale o dużo mniej namacalną dla przeciętnego człowieka autonomię uniwersytetu. Że żaden inny uniwersytet, ani wykładowcy ani studenci, w tej sprawie nie kiwnęli palcem. Że w kraju nie ma fermentu, w który swoim protestem można się wpisać. Że zdominowane przez rządzący Fidesz media będą cały czas atakować protestujących. Że jak dotąd, z bardzo niewieloma wyjątkami (podatek od internetu, zakaz handlu w niedzielę, olimpiada w Budapeszcie), nikt z Fideszem nie wygrał. W końcu, że cały czas trwa covid, co w dużej mierze utrudnia wszelkie wspólne działania. A także, że na Węgrzech nie ma tradycji tego rodzaju protestów, ten strajk okupacyjny robiony jest bez odwołań do poprzednich podobnych protestów. I mimo to, ta grupka studentów poderwała się do walki i przez tak długi okres ją kontynuowała.

Blokada, bo tak protest nazywano, cieszyła się wsparciem mieszkańców Budapesztu. Dla studentów przynoszono więcej jedzenia, niż ci byli w stanie go spożyć, nadmiarem dzielili się z organizacjami pomagającymi bezdomnych. Akcję wsparł Gábor Iványi, pastor kościoła metodystycznego, ogromnie zaangażowany w pomoc najbardziej potrzebującym. Wiele teatrów i alternatywnych instytucji kulturalnych demonstrowało solidarność z SzFE. Poparcie nadeszło też z zagranicy. Chór z Akademii Muzycznej regularnej występował na demonstracjach. Inne uniwersytet, poza CEU i protestanckim seminarium duchownym im. Jánosa Wesleya, jednak milczały.

W trakcie blokady mnóstwo czasu i energii zajmowały codzienne spotkania w ramach strajkowego forum, na którym omawiane były wszystkie sprawy i podejmowane decyzje. Działały grupy odpowiedzialne za komunikację, wyżywienie, akcje zewnętrzne, kwestie zdrowotne, itd.

Tak też zrodziła się decyzja by wejścia do uniwersytetu nie zabijać deskami (taki był pierwotny pomysł) ale „zablokować” je biało-czerwoną taśmą, jakiej używa się na budowach i przy robotach drogowych, w ten sposób uniknięto stwarzania zagrożenia pożarowego. Ta taśma stała się potem symbolem solidarności ze strajkującymi, była umieszczana na budynkach, wystawach, rowerach, torbach czy też ubraniach.

Taśmy na kinie Urania należącym do SzFE, źródło: László Upor Majdnem lehetetlen
Wspierająca osoba

To zresztą tylko jeden przykład jak kreatywność studentów – w końcu mowa jest o uczelni artystycznej – doprowadziła do powstania nośnych symboli czy też form protestu.

Jedną z tych form był warty honorowe pełnione na daszku nad wejściem do budynku uniwersytetu. Pełniły je różne osoby publiczne wyrażające tak solidarność z celami protestu. Wrażenie wzmacniały płonące pochodnie trzymane przez nie w rękach.

Warta honorowa na daszku, jeszcze w trakcie dnia, László Upor Majdnem lehetetlen

Przestrzeń przed budynkiem, który sam był udekorowany licznymi transparentami, stała się miejscem różnych występów, na przykład, w formie żywego obrazu odtworzono dziewiętnastowieczny obraz Delacroix Wolność wiodąca lud na barykady.

Wolność wiodąca lud na barykady, źródło: László Upor Majdnem lehetetlen

Motyw otwartej dłoni z napisem #freeszfe pojawił się na maskach i transparentach. Wielu studentów SzFE jak i osób spoza uniwersytetu publikowało w interenecie filmiki z deklaracjami poparcia dla protestu lub zdjęcia opatrzone tym hashtagiem.

Wsparcie SzFE w internecie, źródło: László Upor Majdnem lehetetlen

Pojawił się hymn protestów przerobiony z piosenki ludowej:

Hej, a Titkos Egyetem
Titkosan kezdődik,
Mégis utoljára kivilágosodik.


Hej, Tajny Uniwersytet
W tajemnicy rodzi się
Ale jednak to on na końcu zabłyśnie

Najbardziej spektakularną akcją był żywy łańcuch sformowany od głównego budynku SzFE aż po parlament po drodze dotykając inne używane przez uniwersytet budynki. Celem zorganizowanego 6 września wydarzenia było przekazanie do parlamentu dokumentu nazwanego Magna Charta Universitatum, w którym zostały wyłożone zasady, na podstawie których protestujący widzą współpracę z władzami. Biorący udział w łańcuchu przekazywali sobie dokument z ręki do ręki aż dotarł on do parlamentu, gdzie najmłodsza studentka uczelni umieściła go między łapami lwa stojącego przy wejściu do budynku. Była muzyka i skandowanie ale żadnych przemówień.

Żywy łańcuch czeka
Magna Charta Universatum

Równolegle z okupacją budynku przez studentów rozpoczął się strajk części pracowników uniwersytetu. Strajk był aktywny: biorący w nim udział tworzyli internetową telewizję strajkową transmitującą dyskusje na tematy społeczne oraz wykłady z czasem angażujące także osoby z zewnątrz.

W tej sytuacji miały miejsce spóźnione z powodu covidu zamknięcie poprzedniego roku akademickiego oraz rozpoczęcie nowego. Nie rozpoczęto jednak zwyczajnych zajęć ale ogłoszono powstanie Republiki Nauczania. Miała to być nowa, autonomiczna forma nauki odrzucająca formalne wymagania. Połączyła w sobie dwie w zasadzie przeciwstawne podejścia: strajkujemy więc nie będziemy studiować, oraz, a właśnie że, mimo wszystko, będziemy studiować ale po swojemu.

Na początku października uczestnicy blokady podjęli próbę rozszerzenia protestu. Z uniwersytetu wyruszyły do pięciu miast uniwersyteckich (Debreczyna, Egeru, Kaposváru, Peczu i Segedynu) sztafety z pochodniami. W sumie ponad dwustu biegaczy zaniosło tam ogień rewolucji, ale nie zdołał on tam wzniecić pożarów.

Warto wspomnieć akcje jakie protestujący podejmowali na mieście: performance przed teatrem Víg, zamek autonomii budowany z palet na ulicy czy też happening przy składaniu wniosku o odrzucenie ustawy o SzFE do trybunału konstytucyjnego.

Zamek autonomii, źródło: László Upor Majdnem lehetetlen
iusticia przed Trybunałem Konstytucyjnym, źródło: László Upor Majdnem lehetetlen

W demonstracji zorganizowanej w dniu święta narodowego 23 października (rocznica rewolucji 1956) udział wzięło trzydzieści tysięcy ludzi.

Blokada zakończyła się 11 listopada. Powodem była kolejna fala covidu i wprowadzone, w związku z nią, ograniczenia. W trakcie ostatniej konferencji prasowej odsłonięto transparent z nową wersją motywu otwartej dłoni: w jej środku znajdował się czerwony krzyż jako wyraz podziękowania pracownikom służby zdrowia będących w centrum walki z epidemią.

Podziękowanie służbie zdrowia, źródło: László Upor Majdnem lehetetlen

Tu jednak historia się nie kończy. Koło dwustu studentów oraz pięćdziesięciu pracowników utworzyło stowarzyszenie Freeszfe. Jego pierwszym celem było umożliwienie ukończenia nauki tym studentom, którzy nie chcieli jej kontynuować w ramach SzFE na nowych warunkach. Udało się to poprzez pomoc pięciu zagranicznych uniwersytetów, które zgodziły się wydać dyplomy studentom, którzy naukę ukończą w ramach stowarzyszenia. W programie nazwanym Emergency Exit (EmEx) wzięły udział Akademie für Darstellende Kunst Baden-Würtemberg (Ludwigsburg, Niemcy), Universität Mozarteum (Salzburg, Austria), Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza (białostocka filia tej warszawskiej uczelni) – polski element tej całej historii, Accademia Teatro Dimitri (Verscio, Szwajcaria) oraz Filmakademie Wien (Wiedeń, Austria).

Stowarzyszenie działa nadal. Zmaga się z problemem lokalizacji i permanentnym brakiem finansów, jego przyszłość nie jest jasna.

Rozmawiam z László o dalszych losach uczestników wydarzeń. Jak to w często przez niego używanej w książce frazie, życie jest skomplikowane. Mniej więcej połowa z nich zdecydowała się opuścić SzFE, połowa została. Co ciekawa, wśród tych co zostali byli i aktywni uczestnicy protestów. W akademiku CEU obie te grupy mieszkały obok siebie razem.

Nauka na SzFe odbywa/odbywała się zawsze w grupach funkcjonujących jak trupy teatralne, i często to grupy wspólnie właśnie decydowały co robić. Czasami decydowała osoba nauczyciela: grupa pozostawała ze względu na niego, czasami odchodziła na nauczycielem. Kadra dydaktyczna zresztą podzieliła się podobnie: połowa odeszła, połowa została.

Obecnie ostatnia grupa z tych, co odeszli z uniwersytetu kończy naukę w ramach Free SzFE w pewien sposób zamykając cały proces.

W trakcie protestów dokumentaliści z uniwersytetu nagrali około 2000 godzin materiału rejestrującego wydarzenia. Nie został on jeszcze opracowany w formia filmu dokumentalnego ale można mieć nadzieję, że kiedyś to się stanie. Te unikalne wydarzenia zasługują na długą pamięć.

Słowiańskie, i nie tylko, piwa

Jakiś czas temu na portalu We love Budapest ukazała się dłuższa i, zasłużenie!, bardzo pozytywna recenzja baru Kispolszki (tekst jest po węgiersku ale kto chce może go sobie przetłumaczyć korzystając z automatycznych narzędzi). Artykuł opisuje związki właściciela baru, Imre Cserkutiego, z Polską, pokreśla unikalny klimat miejsca, ofertę gastronomiczną czyli głównie polskie piwa i inne napoje. Pojawia się informacja o kulturalnych wydarzeniach, które są w Kispolszkim (po naszemu: małym Fiacie) organizowane. Cieszy, że w tym ważnym portalu ukazał się taki tekst na temat tak istotnej części polskiego Budapesztu.

Mnie w tekście zaintrygowało określenie „słowiański” w odniesieniu do piw. Zacytujmy: „Jeśli chodzi o piwa słowiańskie, to choć u nas trendy są piwa czeskie, polskie piwa też zasługują na uwagę” (Bár mifelénk inkább a cseh vonal a menő, ha szláv sörökről van szó, de a lengyel is bőven megéri a figyelmet.) Dodajmy, że słowo pojawia się też w innym miejscu: „Gdy weszliśmy do pomieszczenia, niemal natychmiast poczuliśmy się na ziemi słowiańskiej” (Amikor belépünk a helyre, szinte azonnal szláv földön érezzük magunkat).

Węgrzy chętnie generalizują używając słowa „słowiański” do wszystkich krajów używających języków słowiańskich jakby ich charakter czy charakter ich mieszkańców miały tyle cech wspólnych, że w zasadzie można traktować je jako jedno a wszelkie różnice można traktować jako wtórne.

Nie przestaje mnie to zadziwiać bo przez te ponad tysiąc lat mieli Węgrzy czas by zauważyć istniejące podobieństwa i różnice między otaczającymi ich krajami i uświadomić sobie, że grupa językowa, do której jakieś kraje należą niekoniecznie musi determinować ich charakter a także, że te słowiańskie kraje niekoniecznie same siebie widzą jako jedną całość.

Sami Węgrzy pewno by się zdziwili, gdyby zacząć wyjaśniać sobie to i owo na Węgrzech ugro-fińskim (czy też jak ktoś woli: turkijskim) charakterem kraju ale pojęcie słowiańskości używają chętnie.

Bar Kispolszki (albo Kissłowiański), źródło: We love Budapest

Jeż Węgierski w programie Halo Polacy

Jeśli komuś nie starcza czytanie mojego bloga to ma teraz okazję posłuchać tego, co mówię w programie Halo Polacy Wirtualnej Polski. Rozmowa, podzielona na poniżej zlinkowane odcinki, dotyczyła tematów poruszanych przeze mnie na blogu.

„Halo Polacy”. Inflacja była tam najwyższa w Europie. „W sklepach pojawiły się limity”

„Halo Polacy”. Rządowa propaganda na Węgrzech. „Niesamowicie intensywna i zmasowana”

„Halo Polacy”. Dwie twarze jednego miasta. „Są miejsca, do których turyści w ogóle nie trafiają”

„Halo Polacy”. Hit za czasów PRL. „Szalenie popularne do dziś”

„Halo Polacy”. Społeczność LGBTQ+ nie ma w tym kraju łatwo. „Wymyślili ochronę przed ideologią gender”

„Halo Polacy”. Wstydliwy problem Budapesztu. „Nie ma woli, by go rozwiązać”

„Halo Polacy”. Fenomen z czasów socjalizmu. Polski akcent do dziś jest na Węgrzech

„Halo Polacy”. Niedoceniane węgierskie danie. Polak zachwycony. „To jest poezja”

„Halo Polacy”. Kraj źródeł termalnych. „Są też łaźnie ulubione przez Polaków”

Rumuni to wszy

Zresztą nie tylko Rumuni, także Serbowie, Chorwaci, Niemcy no i Słowacy. Przynajmniej według wiersza pt. Życie albo śmierć (Élet vagy halál) autorstwa nie kogo innego jak Sándora Petőfiego.

Wiersz ten pojawił się w druku po raz pierwszy pod tytułem Septemb. 30. (30 września) w czasopiśmie Életképek 15 października 1848 roku. Inspiracją do jego napisania była informacja o rumuńskim powstaniu i przejściu na stronę cesarską rumuńskiego oddziału, który to akt cieszył się poparciem okolicznej – rumuńskiej – ludności (rzecz miała miejsce w Siedmiogrodzie). Tu dziękuję Irenie Makarewicz za pomoc w zdobyciu tych informacji.

Żyjące na Węgrzech mniejszości narodowe, które wówczas stanowiły ponad połowę ludności, w trakcie mającej wówczas miejsce Wiosny Ludów zgłosiły swoje własne postulaty dotyczące politycznych i językowych praw. Te postulaty zostały odrzucone przez Węgrów, co doprowadziło do antywęgierskich wystąpień zbrojnych Rumunów, Serbów oraz Słowaków. Mniejszości te były wówczas popierane przez Habsburgów.

Wiersz podaję poniżej wraz z moim zupełnie nieliterackim tłumaczeniem, które ma tylko oddać jego treść (nie udało mi się nigdzie znaleźć żadnego tłumaczenia tego utworu na polski). W tekście zszokował mnie przebijający się z niego szowinizm. Węgrzy walczący o wolność dla siebie nie chcą uznać, że inni mogą chcieć tego co i oni. Petőfi porównuje za to występujące przeciwko Węgrom mniejszości do wszy, bydła czy padlinożernych kruków. Pojawia się też nie wyrażony wprost paternalizm: mniejszości na Węgrzech mają żyć podporządkowane Węgrom pod ich dobrotliwą, ojcowską opieką.

To jest postawa, z którą i dziś można się spotkać. Wiodąca rola Węgrów w kotlinie Karpackiej to jedna z podstawowych tez węgierskiego nacjonalizmu. Nie wiedziałem, że można ją znaleźć już u Petőfiego.

W klimacie tekst przypomina wiersz Józefa Brodskiego pt. Na niepodległość Ukrainy. I tu i tu wyczuwa się zdumienie i wściekłość przedstawicieli panującego narodu na dotąd podporządkowany inny naród na to, że śmie on pragnąć niezależności. I tu i tu prowadzi to do niewybrednych bluzgów pod jego adresem.

I jeszcze jedno. Ten wiersz, mimo szowinistycznych akcentów, nie jest jakimś marginalnym, wstydliwym utworem tego poety, który raczej pomija się w zebranych wydaniach jego poezji. Jego pierwsza zwrotka widnieje na pomniku Kossutha przed parlamentem, a muzykę do wiersza napisał sam Zoltán Kodály.

Co ciekawe, w obu wypadkach wzmianki o wszach, bydle czy też padlinożercach zostały dyskretnie pominięte pozostawiając zwrotki ogólniejsze w charakterze.

Élet vagy halál

A Kárpátoktul le az Al-Dunáig
Egy bősz üvöltés, egy vad zivatar!
Szétszórt hajával, véres homlokával
Áll a viharban maga a magyar.

Ha nem születtem volna is magyarnak,
E néphez állanék ezennel én,
Mert elhagyott, mert a legelhagyottabb
Minden népek közt a föld kerekén.

Szegény, szegény nép, árva nemzetem te,
Mit vétettél, hogy így elhagytanak,
Hogy isten, ördög, minden ellened van,
És életed fáján pusztítanak?

S dühös kezekkel kik tépik leginkább
Gazúl, őrülten a zöld ágakat?
Azok, kik eddig e fa árnyékában
Pihentek hosszu századok alatt.

Te rác, te horvát, német, tót, oláhság,
Mit marjátok mindnyájan a magyart?
Török s tatártól mely titeket védett,
Magyar kezekben villogott a kard.

Megosztottuk tivéletek hiven, ha
A jószerencse nékünk jót adott,
S felét átvettük mindig a tehernek,
Mit vállatokra a balsors rakott.

S ez most a hála!… vétkes vakmerénnyel
Reánk uszit a hűtelen király,
S mohó étvággyal megrohantok minket,
Miként a holló a holttestre száll.

Hollók vagytok ti, undok éhes hollók,
De a magyar még nem halotti test,
Nem, istenemre nem! s hajnalt magának
Az égre a ti véretekkel fest.

Legyen tehát ugy, mint ti akartátok,
Élet-halálra ki a síkra hát,
Ne légyen béke, míg a magyar földön
A napvilág egy ellenséget lát,

Ne légyen béke, míg rosz szívetekből
A vér utósó cseppje nem csorog…
Ha nem kellettünk nektek mint barátok,
Most mint birókat, akként lássatok.

Föl hát, magyar nép, e gaz csorda ellen,
Mely birtokodra s életedre tör.
Föl egy hatalmas, egy szent háborúra,
Föl az utósó ítéletre, föl!

A századok hiába birkozának
Velünk, és mostan egy év ölne meg?
Oroszlánokkal vívtunk hajdanában,
És most e tetvek egyenek-e meg?

Föl, nemzetem, föl! jussanak eszedbe
Világhódító híres őseid.
Egy ezredév néz ránk itélő szemmel
Atillától egész Rákócziig.

Hah, milyen múlt! hacsak félakkorák is
Leszünk, mint voltak e nagy ősapák,
El fogja lepni árnyékunk a sárba
És vérbe fúlt ellenség táborát!


Życie albo śmierć

Od Karpat aż po dolny Dunaj
Wściekły ryk, burza gwałtowna!
Z rozwianymi włosami, zakrwawionym czołem,
Stoi w burzy sam Węgier.

Jeśli bym nie urodził się Węgrem,
To bym się teraz do tego ludu przyłączył,
Bo jest opuszczony, jest najbardziej opuszczony
Spośród wszystkich narodów na okręgu ziemi.

Biedny, biedny naród, mój osierocony naród,
Co takiego popełniłeś, że tak zostałeś opuszczony,
Że Bóg, diabeł, wszyscy przeciw tobie,
I drzewo twego życia niszczą?

I kto z zaciekłością, wściekłymi rękoma
Okrutnie, dziko drze zielone gałęzie?
Ci, którzy przez długie stulecia odpoczywali
W cieniu tego drzewa.

Ty, Serbie, Chorwacie, Niemcu, Słowaku, Rumunie,
Dlaczego każdy z was napada na Węgra?
Bronił on was przed Turkami i Tatarami,
Węgierskie ręce dzierżyły miecz.

Dzieliliśmy z wami wiernie co dobre,
Gdy szczęście nam sprzyjało,
I połowę cierpień braliśmy na siebie,
Jakie zsyłał los na wasze barki.

I teraz taka za to wdzięczność! Król niewierny
Podjudza was przeciwko nam bez litości,
A wy rzucacie się nas z żarłocznością,
Jak kruki na padlinę.

Jesteście krukami, podłymi głodnymi krukami,
Ale Węgier to nie martwe ciało,
Nie, na Boga nie! I świt sobie maluje
Na niebie waszą krwią.

Niech będzie więc tak, jak chcieliście,
Życie lub śmierć na polu bitwy,
Niech nie będzie pokoju, póki na węgierskiej ziemi
W świetle dnia choć jednego wroga widać.

Niech nie będzie pokoju, dopóki z waszych złych serc
Nie spłynie ostatnia kropla krwi…
Jeśli nie chcieliście nas jako przyjaciół,
Zostaniemy zatem waszymi sędziami.

Powstań więc, narodzie węgierski, przeciw temu stadu bydła,
Które pragnie twojej ziemi i życia.
Powstań do potężnej, świętej wojny,
Powstań do ostatecznego sądu!

Stulecia daremnie walczyły przeciwko nam,
A teraz czy jeden rok ma nas pokonać?
Kiedyś walczyliśmy z lwami,
A teraz czy wszy mają nas zjeść?

Powstań, mój narodzie, wstań!
Wspomnij słynnych przodków, podbijających świat.
Tysiąc lat patrzy na nas i osądza
Od Attyli po Rákócziego.

O, jaka to była przeszłość! Nawet gdybyśmy byli
Tylko cieniem tych wielkich przodków,
To nasz cień wdeczpe w błoto
Obóz wroga utopionego we krwi!

Pomnik z przodu

Pomnik z tyłu

A tu i sam wiersz

A tu wiersz z muzyką Kodálya

Spotkania maturalne

Tutejszy zwyczaj spotkań maturalnych to z pozoru banalna rzecz, wszyscy go znamy i z Polski, ale to, jak skrupulatnie kultywują go Węgrzy robi wrażenie.

Rzecz niby prosta: co pięć lat licząc od matury uczniowie danej klasy i ich nauczyciele spotykają się by podtrzymać kontakty.

Mogę opisać jak wygląda to w wypadku Śliwki, bo to pewnie dość typowy przypadek.

Warunek wstępny: potrzebny jest organizator. To niemianowana osoba, ktoś, kto sam weźmie na siebie to zadanie. Pojawia się on spontanicznie. Organizator zbiera kontakty do wszystkich, rozsyła zaproszenie, rezerwuje restaurację.

Program wygląda zwykle tak: najpierw, popołudniu, miejsce na tak zwana lekcja wychowawcza, na której pojawiają się wyłącznie byli uczniowie i nauczyciele. Odbywa się zazwyczaj w budynku byłej szkoły. Każdy opowiada o sobie. Tak się składa, że ci, którym się akurat gorzej w życiu układa, na spotkaniach się nie pojawiają.

Potem chłopaki idą grać w piłkę, a dziewczyny robią co chcą. To znaczy z tą piłką to było tak do pewnego czasu, na ostatnim spotkaniu maturalnym Śliwki już harapania w gałę nie było, z racji wieku chłopaki nie bardzo byli w formie.

Wieczorem jest kolacja w restauracji, na którą można już przyprowadzić rodzinę. Czasem są tańce.

Po kolacji każdy robi co chce, słyszałem o przypadku kiedy dziewczyny poszły do mieszkania jednej z nich i rozmawiały do trzeciej w nocy.

Niezwykłe jest jak żywy ten zwyczaj jest tutaj. Jest to rzecz w pełnie nieformalna, byłe szkoły spotkań nie organizują, najwyżej udostępniają na nie salę. Nie ma przy ich okazji żadnego networkingu, fundraisingu, mimo, że zdawałoby się, że oczywista rzecz do zrobienia przy takiej okazji.

Nieformalność oznacza, że organizacja spotkań to kwestia oddolnej inicjatywy i organizacji, a uczestnictwo jest w pełni dobrowolne. Pomimo tego w spotkaniach latami udział bierze wielu, nierzadko większość, byłych uczniów danej klasy, co pokazuje jak silna jest ta tradycja.

Pytanie, rzecz jasna, co tłumaczy tę żywotność spotkań maturalnych. Pewnym wyjaśnieniem może być silna rola nieformalnych więzi w węgierskim społeczeństwie ale nie sądze, że to jedyny albo nawet główny powód. Tak czy owak to, jak te byłe klasy trzymają się razem – a takie spotkania to okazja zarówno do podtrzymywania jak i odświeżanie kontaktów – jest sympatyczne i zdecydowanie może się podobać.

Maturalne tableau z napisem Spotykamy się w XXXX (Találkozunk XXXX-ben gdzie XXXX to rok wypadający pięć lat po maturze) to zanikająca, zapewne z powodu RODO, tradycja. Te tableau wystawiano publicznie, w mniejszych miejscowościach w witrynach sklepowych, w większych po prostu w samej szkole. Kiedyś tak właśnie, już w okresie matur, ogłaszano datę najbliższego spotkania maturalnego.

Węgrzy wolą Putina od Zełeńskiego

To jeden z rezultatów badania opinii publicznej w 24 krajach na całym świecie przeprowadzonego przez Pew Research Center, o którym przeczytałem w 444.hu.

Zobaczmy te liczby:

Ukraiński prezydent Wołodymir Zełeński działa właściwie na arenie międzynarodowej. Niebieski – nie zgadzam / raczej nie zgadzam się, zielony – zgadzam się / raczej zgadzam się

Rosyjski prezydent Władimir Putin działa właściwie na arenie międzynarodowej. Niebieski – nie zgadzam / raczej nie zgadzam się, zielony – zgadzam się / raczej zgadzam się

Wśród Węgrów 11% ufa Zełeńskiemu a 19% Putinowi.

To teraz może nieco szerzej o liderach światowych.

Ten lider działa właściwie na arenie międzynarodowej. Niebieski – nie zgadzam / raczej nie zgadzam się, zielony – zgadzam się / raczej zgadzam się

Węgrzy cenią Bidena tak samo jak Putina.

A co jeśli chodzi o NATO?

Procent osób mających na temat NATO opinię negatywną (kolor niebieski) lub pozytywną (kolor zielony).

A gdyby trzeba było wybierać między twardą postawą wobec Rosji a zachowaniem dostępu do rosyjskiej ropy i gazu?

Twarda postawa wobec Rosji (kolor niebieski), zachowanie dostępu do rosyjskiej ropy i gazu (kolor zielony).

Tak więc mamy twarde dane dotyczące stosunku Węgrów do stron zaangażowanych w wojnę w Ukrainie.

Wyraźnie prorosyjską postawę Węgrów można tłumaczyć z jednej stron silną prorosyjską propagandą rządową (choć podawaną między wierszami) a z drugiej, zaryzykowałbym stwierdzeniem, faktem, że narracja Rosji rezonuje wśród Węgrów.

Sam Ruski Mir jakże przypomina Wielkie Węgry: i tu i tu spora część narodu żyje poza granicami kraju, który nie tak dawno przecież był dużo większy. I tu i tu terytorium zabrały kraje, o których mówi się, że nie mają historii i że są śmieszne ze swoimi pretensjami do państwowości. I tu i tu mówi się o ucisku mniejszości żyjącej poza granicami.

Tak czy owak poczułem się nieswojo wiedząc, że co piąty z otaczających mnie ludzi uważa, że Putin ma rację a dla czterech z pięciu ważniejsza niż cokolwiek innego jest cena benzyny i gazu z Rosji.