Pál Teleki (1879-1941) – artykuł w Polonii Węgierskiej

W najnowszym numerze Polonii Węgierskiej ukazało się moje omówienie książki Balázsa Ablonczyego pt. Pál Teleki (1879-1941). Wyszła też po polsku, warto przeczytać. Mój tekst może zainteresuje kogoś zarówno samą książką jak i tą ciekawą postacią. Zamieszczam go poniżej.

Tak na marginesie, do przeczytania książki zachęcił mnie komentarz Moniki Molnárné Sagun pod moim wcześniejszym wpisem Trudni przyjaciele Polaków. Za tę sugestię dziękuję!

Pál Teleki (1879-1941)

Postać Pála Telekiego Polacy zazwyczaj kojarzą z jego, bardzo pozytywnym, trzeba natychmiast dodać, stosunkiem do Polski, inne aspekty tego ważnego polityka węgierskiego XX wieku zwykle umykają tu uwadze. Wydana po polsku biografia Telekiego pt. Pál Teleki (1879-1941) autorstwa Balázsa Ablonczyego umożliwia pogłębienie wiedzy na jego temat oraz na zniuansowanie jego obrazu.

Polityk

Aczkolwiek Teleki publicznie deklarował, że nie uważa się za polityka, to nim był w pierwszym rzędzie. W okresie 1920-1944 był dwukrotnie premierem (w latach 1920-1921 oraz 1939-1941), był ministrem religii i edukacji oraz szefem MSZ-tu, wielokrotnie zasiadał też w parlamencie nie licząc innych form działalności politycznej i społecznej.

Nacjonalista

Choć wiązał się z szeregiem partii to nie zmieniał swoich poglądów. Zapewne w sporej mierze z powodu swojego arystokratycznego pochodzenia był antyliberalnym konserwatystą i, mimo tego, że jego matka była Greczynką, węgierskim nacjonalistą. W okresie po Trianonie był silnie związany z ideą rewizjonizmu. Nie był wolny od skłonności darwinistycznych: powiedział kiedyś, że „jedyną prawdziwą podstawą nauk społecznych jest biologia”. Przed wojną (choć później już nie) wyrażał się z uznaniem o Niemcach pod rządami Hitlera, chwalił również rządzoną przez Salazara Portugalię.

Był zwolennikiem turanizmu, czyli ideologii, w myśl której narody pochodzące z Azji Środkowej – ludy tureckie, mongolskie, uralskie czy też właśnie Węgrów – łączą kulturowe, językowe i etniczne więzy. Była to odpowiedź na pangermanizm i panslawizm, który jawił się jako zagrożenie. Teleki był członkiem władz Towarzystwa Turańskiego i przejawiał żywe zainteresowanie studiami wschodnimi.

Antysemita

Ważną częścią jego poglądów był antysemityzm. Korzenie miał on w funkcjonującej na Węgrzech przez kilka miesięcy 1919 Republice Rad, którą Teleki uznał za „władzę Żydów”.

Był premierem, kiedy parlament wprowadził ustawę numerus clausus ograniczającą liczbę studentów żydowskich na uniwersystetach. Teleki rozróżniał wówczas Żydów, którzy od dawna mieszkali na Węgrzech od „napływowców z Galicji”, do tych ostatnich miał stosunek negatywny. Rząd wkrótce wprowadził szereg innych rozporządzeń skierowanych przeciwko Żydom.

Kiedy został po raz drugi premierem w 1939 roku tak zapowiadał w expose drugą ustawę antyżydowską „Nie nikt, czy to w kraju czy zagranicą, nie uważa, że ustawa ta – jak się pisze – powstała na wzór niemiecki czy jakikolwiek inny ale też jest wynikiem jakiegoś nacisku”. Argumentował, że asymilacja Żydów jest niemożliwa gdyż Żydzi są rasą umysłową a nie tylko biologiczną. Twierdził, że na przestrzeni dziejów czterema głównymi wrogami Węgrów byli Mongołowie, Turcy, Żydzi i Niemcy.

W przyjętej ustawie zastosowano kryterium religijne: za Żyda uznano osobę której jedno z rodziców lub dwoje dziadków było Żydami. Kategorie te pomogły w organizacji deportacji w 1944 roku. W sumie ustaw antyżydowskich przyjęto trzy.

Rewizjonista

Jak wspomniałem, po podpisaniu traktatu Trianon, Teleki zajął pozycje rewizjonistyczne. Takie podejście podzielane było wówczas w zasadzie przez całe polityczne spektrum. Aczkolwiek opowiadał się za rewizją integralną oznaczającej przywrócenie Węgier w poprzednim kształcie, to jako realista uznawał, że rewizja na podstawie etnicznej jest jedyną możliwą.

Pragnął przywrócić dawną rolę Węgier jako hegemona na terenie kotliny Karpackiej. Uważał, że dawne mniejszości zaakceptują ideę „nowego przymierza”. W dążeniach do rewizji oczekiwał akceptacji wielkich mocarstw, opinia ościennych państw nie była dla niego ważna.

Aktywnie brał udział w negocjacjach wiodących do uzyskania przez Węgry części Czechosłowacji w 1938 roku. Promował wtedy ideę autonomii dla Rusi Zakarpackiej, której jednak nie udało się zorganizować. Prowadził również działania dyplomatyczne prowadzące do odzyskanie części Siedmiogrodu, gdzie zabiegał o zatrudnianie urzędników pochodzących z mniejszości narodowych i podtrzymał obowiązkową naukę rumuńskiego w szkołach.

Cały czas jednak starał się przy tym zachować dostateczny dystans wobec Niemców by nie zrywać możliwości porozumienia z Aliantami. Z czasem jednak możliwości działania kurczyły się coraz bardziej. W 1939 roku jeszcze był w stanie odrzucić niemieckie żądania udostępnienia terytorium kraju do ataku na Polskę mimo że Węgry dopiero co dzięki poparciu Niemiec uzyskały terytoria byłej Czechosłowacji, ale gdy w 1941 roku Niemcy zaproponowały Węgrom odzyskanie południowych terytoriów w zamian za atak na Jugosławię, Teleki czuł, że nie ma już pola do manewru.

Nie sprzeciwiał się działaniom militarnym mimo podpisanego dopiero co traktatu o przyjeźni z tym krajem, ale nie zgadzał się ze skalą planowanych działań. Ostrzeżenie z Londynu, że w przypadku udziału w agresji na Jugosławię u boku Niemiec Wielka Brytania wypowie Węgrom wojny uświadomiło mu, że polityka balansowania między stronami wojny poniosła klęskę i los kraju teraz będzie w pełni związany z Niemcami.

Popełnił samobójstwo strzelając sobie w głowę 3 kwietnia 1941 roku. W liście do Horthyego napisał:

Staliśmy się wiarołomcami – z tchórzostwa – łamiąc traktat o wiecznym pokoju, oparty na mowie z Mohacza. Naród to czuje, że zszargaliśmy jego honor.

Stanęliśmy po stronie szubrawców – bo ani słowo nie jest prawdą ze zmyślonych aktów bezprawia! Ani przeciwko Węgrom, ani nawet przeciwko Niemcom! Będziemy rabusiami trupa! Najnędzniejszym z narodów.

Nie powstrzymałem cię. Jestem winny.

Harcerz

Teleki był naczelnikiem węgierskiego harcerstwa (cserkészest). W przeciwieństwie do Polski nie było ono ruchem masowym. Grupowało dzieci i młodzież z klasy średniej, było silnie zorientowane na wartości religijne i w pełni oddane idei rewizjonizmu.

Teleki był organizatorem Jamboree – międzynarodowego spotkania skautów – w Gödöllő w 1933 roku i uczestniczył w Jamboree w Spale w 1935 roku. Entuzjastyczne przyjęcie, z jakim spotkała się tam węgierska delegacja zrobiło na nim ogromne wrażenie i być może to ono właśnie wpłynęło na jego propolskie zachowanie w okresie II wojny światowej.

Geograf

Przez całe życie geografia cieszyła się dużym zainteresowaniem Telekiego, prowadził w tej dziedzinie działania naukowe i miał szereg osiągnięć. Był autorem słynnej „czerwonej” etnograficznej mapy Węgier, którą stworzył w 1918 roku. Jej nazwa pochodziła o czerwonego koloru, którym oznaczono na niej tereny zamieszkałe przez Węgrów. Mapę używano w trakcie negocjacji poprzedzających traktat Trianon.

Przyjaciel Polaków

Wygłaszając parlamentarne expose gdy po raz pierwszy został premierem w lipcu 1920 roku, podkreślał rolę Polski jako jednego z głównych partnerów Węgier na arenie międzynarodowej i deklarował wolę pomocy w walce z bolszewikami. Węgry wysyłały wówczas pomoc wojskową dla Polski, Teleki odgrywał w tym istotną rolę.

W okresie międzywojennym odwiedział Polskę kilkakrotnie. Poza wspomnianą wizytą w Spale ich powodem były kontakty naukowe a nawet rodzinne: odwiedził mieszkającą w zamku w Niedzicy Ilonę Bethlen, krewną swojej żony.

Prowadził, uwieńczone sukcesem, działania prowadzące do powstania polsko-węgierskiej granicy.

Premierem został ponownie w krytycznym dla Polski 1939 roku. Jak wspomniałem, odmówił wówczas Niemcom udostępnienia węgierskiego terytorium dla transportu wojska biorącego udział w kampanii przeciw Polsce. Ich żądanie miało zresztą na celu raczej skompromitowanie Węgier niż osiągnięcie ważnych celów militarnych. Rząd Telekiego przyjął też 70-90 tysięcy uchodźców polskich wystawiając się na ataki Niemców i strzałokrzyżowców. Obozy dla uchodźców zakładano blisko granicy z Jugosławią by ułatwić ucieczki na zachód.

Jak pisze autor książki, mimo propolskich przekonań Telekiego, jego polityka współpracy z Polską nie zawsze przynosiła efekty bo nie było to możliwe. W okresie międzywojennym Polska stała na stanowisku status quo podczas gdy Węgry dążyły do zmiany sytuacji.

Warto wspomnieć aspekt taktyczny przyjaźni wobec Polski. Teleki, polityk przecież, swoją polityką wobec Polski pragnął zachować otwartą furtkę do aliantów by zapewnić pole manewru dla węgierskiej polityki zagranicznej.

***

Pál Teleki był tragiczną postacią. Jego polityka nakierowana na rewizjonizm przyniosła klęskę: związane z Niemcami Węgry wojnę przegrały tracąc, jak się okazało, tymczasowe zdobycze terytorialne. To, że do tego może dojść widział wcześniej niż inni, co doprowadziło do jego samobójstwa. Ustawy antyżydowskie, które tak popierał, okazały się być pierwszymi krokami w kierunku Holocaustu, choć tego nie mógł jeszcze wiedzieć.

Paradoksalnie, Teleki cieszy się szacunkiem wielu Węgrów nie tyle chyba z powodu swoich osiągnięć ale dlatego, że miał odwagę przyznać się do przegranej, co politykom zwykle nie przychodzi łatwo.

Z szeregiem jego poglądów trudno się dziś utożsamiać, ale jego stosunek do Polski i Polaków pozostaje do dziś jednym z jaśniejszych aspektów życia tego nieprzeciętnego polityka.

Lengyel piac żyje – artykuł w Polonii Węgierskiej

W najnowszym numerze Polonii Węgierskiej (bardzo piękna okładka swoją drogą) ukazał się mój artykuł pt. Lengyel piac żyje. Historia polskiego handlu w najweselszym baraku. Jest to rozszerzona wersja wcześniejszego posta na ten temat. Oto i sam artykuł, w bonusie niepublikowane w PW zdjęcia.

Lengyel piac żyje. Historia polskiego handlu w najweselszym baraku

Lengyel piac czyli polski rynek to wyrażenie nie mające dobrych konotacji. Brzmi to trochę jak ruski bazar a i pierwotnie było czymś tego rodzaju. Zjawisko polskich handlarzy na węgierskich bazarach, dzięki tym handlarzom właśnie nazywanych polskimi rynkami (lengyel piac) pojawiło się w okresie socjalizmu.

Lengyel piac jako zjawisko łączy się z intensyfikacją ruchu turystycznego pomiędzy Polską a Węgrami w latach 70-tych, który wzrósł wówczas o niemal 700% w przypadku wyjazdów Polaków na Węgry i o niemal 400% procent wobec odwiedzin Polski przez Węgrów.

Co ciekawe, początkowo to Węgrzy przodowali w handlu. Już pod koniec lat 60-tych władze zauważyły, że węgierscy turyści oficjalnie znacząco wydają w Polsce dużo mniej niż Polacy na Węgrzech. Różnica brała się stąd, że część swoich wydatków Węgrzy finansowali ze sprzedaży przywiezionych towarów. Węgrzy nie tylko jednak sprzedawali ale i kupowali: w tym czasie w Nowym Targu działał jeden z największych rynków w Europie obsługujący w dużej mierze właśnie ich.

Siekiera, motyka, bimbru szklanka

Z czasem jednak pałeczkę przejęli Polacy. W drugiej połowie lat 70-tych głównym ośrodkiem handlu stały się okolice dworca Keleti, gdzie przyjeżdzały pociągi z Polski. Wielu “turystów” stawało się profesjonalistami: budowali swoje kontakty handlowe, utrzymywali stałe miejsca noclegowe, specjalizowali się w konkretnym asortymencie towarów, na które był akurat popyt na Węgrzech.

Handlowe wyjazdy zagraniczne Polaków wymuszała bieda. Sprzedawali oni te nieliczne towary, które były do dostania w Polsce konkurując głównie ceną, z rzadka tylko oferując specyficznie polskie towary trudno dostępne gdzie indziej jak kryształy czy też kołnierze z lisa. Tak na marginesie, to właśnie dzięki polskim handlarzom tutejsze kobiety zaczęły nosić lisy na szyjach, taki import kulturalny.

Kiedy oni pójdą stąd

Rynki, które wtedy właśnie zyskują nazwę lengyel piac, powstają wówczas wszędzie. Mimo, że są popularne, władze patrzą na nie krzywym okiem. Organizowane są naloty milicji – Polacy dzierżą wówczas palmę pierwszeństwa wśród sprawców przestępstw popełnionych przez cudzoziemców (28%), chodzi głównie o wykroczenia walutowe i celne. Rusza, dość toporna, skierowana przeciw Polakom propaganda, w myśl której nie chce im się pracować a swoim handlem doprowadzają do niedoborów na rynku węgierskim.

W nocy nalot, w dzień łapanka

Z czasem polscy turyści stają się podejrzani nie tylko jako potencjalni handlarze ale także jako rozsiewcy ideologicznej zarazy, jaką była Solidarność.

Po okresie stanu wojennego handel powrócił. Trasy handlowe niejednokrotnie nie przebiegały wyłącznie pomiędzy Polską a Węgrami ale zahaczały też o inne kraje, głównie socjalistyczne choć często także o Turcję, odzwierciedlając coraz bardziej złożony cykl międzynarodowej tranzakcji, w ramach których zysk powstawał poprzez łańcuch zakupów w jednym i sprzedaży w kolejnym z krajów trasy.

Co ciekawe, władze polskie na ten nieformalny handel zapatrywały się pozytywnie, choć rzecz jasna nie głosiły tego oficjalnie. Powodem było to, że do kraju napływały będące jego owocem dewizy, które były niezbędne do funkcjonowania mocno zależnej od nich polskiej gospodarki.

Nazwa lengyel piac jakoś przetrwała i do dziś używana jest w odniesieniu do podmiejskich zwykle bazarów. Sam bazarowy handel polskimi towarami jednak także obecnie ma się dobrze, choć nieco zmienił charakter. Teraz handluje się nie towarami przemysłowymi a spożywczymi takimi jak sery, masło, ryby, takie jak śledzie czy też wędzone szprotki, wędliny, cukierki, ciastka, czekolady, sosy i tak dalej – trudno to wszystko wyliczyć.

Kartek w twoim paszporcie wyrywać nie muszę

Kolejna różnica w odniesieniu do lat 80-tych to to, że handlarzami są nie Polacy a Węgrzy. Zwykle jeżdzą oni do nadgranicznych supermarketów w Polsce, kupują tam duże ilości towaru, który potem sprzedają na rynku gdzie mają stałe punkty sprzedaży.

Brak wyczerpującego spisu takich miejsc ale drogą nieformalnych wywiadów udało mi się dowiedzieć, że takie stoiska istnieją na bazarach w Budaörs, Egerze, Érd, w budapeszteńskiej dzielnicy Lőrinc, Nyíregyházie, Parád, Szigethalom i Veszprém. Mniejsze-większe sklepy funcjonują w Mezőkövesd i w Szerencsu. W Budapeszcie działa stragan z polskimi wędlinami w dużej hali, jest też sklep na Margit körút. Polskie towary do dostania są też na budapeszteńskich rynkach na placu Bosnyák i Lehel. Podejrzewam, że te „polskie” stoiska są zjawiskiem powszechnym.

Dobre, bo polskie

Skąd ten sukces? Sądzę, że powodów jest kilka. Po pierwsze, w Polsce kupić można towary, których na Węgrzech nie ma, przykładem niech będą tu ryby. Po drugie, czasami towary są jak najbardziej do dostania na Węgrzech ale te z Polski, na przykład, masło, mają lepszą opinię. W końcu, towary te mogą być tańsze, co jest zawsze ważne w tego typu miejscach.

Ciekawe, że na bazarach można dostać rzeczy, których nie znajdzie się w normalnych sklepach. Najwyraźniej obrotni handlarze bazarowi szybciej wyczuwają popyt na te towary niż nieruchawe w porównaniu sieci handlowe. Podobnie było i za socjalizmu, dziwne, że jest też tak i obecnie w, nominalnie, kapitaliźmie. Prawdziwej gospodarki rynkowej można doświadczyć na lengyel piac.

***

Autor korzystał z książki Miklósa Mitrovicsa pt. A szociálizmus csapdájában. Politka, gazdaság, kultúra és sport a magyar-lengyel kapcsolatokban (1945-1990) oraz Pomocnika historycznego Polityki Polacy i Węgrzy. Bratankowie. Dzieje sąsiedztwa. Prawdy i mity. Wojny i pokoje. (Nr 8/2023).

Tablica na placu Hunyadyego w Budapeszcie, lata 90-te

Lengyel piac – nazwa używana do dziś, tu przykład z Veszprém

Polska Market w Tarcalu

Kék Pelikán

Film dokumentalny (ziewnięcie) powstały bez żadnego materiału wizualnego (znowu ziewnięcie) wyłącznie na podstawie wywiadów (ponowne ziewnięcie) w dodatku odczytywanych przez lektorów (długie ziewnięcie). Coś takiego nie miało prawa wzbić się w powietrze a jednak, wzleciało i poleciało, i to wysoko i daleko. Piszę to o niedawno pokazanym filmie pt. Kék pelikán.

Mimo ornitologicznego tytułu, jego tematem nie są te kolorowe ptaki ale coś tak ekscytującego jak bilety kolejowe. W początku lat dziewięćdziesiątych upadek socjalizmu przyniósł ze sobą likwidację wielu ograniczeń w podróżowaniu (paszporty, wizy, dostęp do walut), ale węgierskie koleje nadal wydawały bilety, można by powiedzieć, jak za króla Ćwieczka czyli na wypisywanych ręcznie papierowych bloczkach, co stanowiło niewielką barierę dla fałszerstw. Kék pelikán odtwarza historię ekipy, która cud rozmnażania możliwości podróżowania koleją na podstawie jednego biletu uczyniła rutynową operacją.

W kolejce do biura wymiany walut poznaje się przypadkowo trzech młodych ludzi. Kupują marki wschodnioniemieckie, żeby w nowozjednoczonych Niemczech wymienić je 1:1 na marki zachodnioniemieckie i zaznać kilku dni królewskiego życia za tak zdobytą fortunę. Biznes markowy kończy się szybko, głód podróżowania pozostaje a pieniędzy na to jak nie było tak nie ma. Dostępne domorosłe fałszerstwa biletów zagranicznych są żałosne: poprawiane ręcznie nazwy stacji docelowych są nazbyt oczywiste dla każdego konduktora.

Do zadania zabierają się metodycznie. Ustalają, że najkrótsza trasa, na którą można dostać zagraniczny bilet prowadzi do granicznego Komarna. W tak tanio zdobytym bilecie trzeba teraz zmienić trasę na pożądaną dłuższą. Po wielu eksperymentach udaje im się wyprodukować mieszankę, która wywabia z bloczka atrament. Zdobywają też spory zapas sztywnych kartonowych książeczek, w które wszywany jest bilet. Wiedzą też już, że bilety wypisuje się przez kalkę o nazwie właśnie Kék pelikán. Wszystkie elementy technologii są więc na miejscu.

Początkowa umowa, że z nowoodkrytej możliwość niemal nieograniczonego podróżowania korzystać będą tylko oni sami w mgnieniu oka zostaje złamana. Wkrótce dniem i nocą odzywają się do nich ludzie, którzy planując wyjazd za granicę, ale nie chcą czy też nie są w stanie, kupować pełnopłatnych biletów. Dochodzi do niecodziennych sytuacji: jeden z recenzentów filmu podał przykład, kiedy gdy wyjechał takim sfałszowanym biletem na stypendium do Danii, zwrot, koniec końców, nieponiesionych przez niego, kosztów podróży dokonany na podstawie tego biletu uczynił go na jakiś czas zamożnym człowiekiem.

Proceder przez dłuższy czas kontynuowany jest w zasadzie bezkarnie. Jedynym problemem jest pewien francuski konduktor, który sprawnie wyłapuje podróżujących lewymi biletami. Węgierska policja jest w bezradna: złapani podróżni zawsze twierdzą, że gdy stali w kolejce po bilet podszedł do nich ktoś oferujący bilet zupełnie przypadkowo wystawiony potrzebne im trasę i dzień i tak weszli w jego posiadanie.

Z czasem dochodzi jednak do wsypy, jeden z fałszerzy wpada. Kończy się wszystko stosunkowo niegroźnie bo grzywną ale biletowa bonanza już nie powróci. Węgierskie koleje też, wolno bo wolno, wprowadzą bilety, których już tak łatwo fałszować się nie da. Pozostanie legenda tęsknoty za podróżą, młodzieńczego wybryku, niewinności oskubywania państwa (przecież pociągi i tak by jeździły czy zapłacę za ten bilet czy nie).

Autorzy filmu (wspomnę tu reżysera i autora scenariusza László Csákyego) przez kilka lat zbierali materiał rozmawiając z szeregiem osób w taki czy inny sposób pojawiających się w tej historii: trójką falszerzy, korzystającymi z biletów, przedstawicielem kolei a także policjantem pracującym nad sprawą. Z brakiem materiałów wizualnych poradzili sobie kreatywnie tworząc film animowany. Kreśląc bohaterów paroma kreskami nadali im przy tym każdemu z nich zdumiewająco wyrazistą osobowość na ekranie. Do animacji dołożyli pomagające się wczuć w klimat okresu, o którym opowiada film nagrania: parę sekund jadącego filmu, peron, itd.

Ogląda się to znakomicie. Dla wielu to nostalgiczna opowieść o młodości ale film zainteresuje też tych, którzy tego okresu nie znają. To sama w sobie ciekawie opowiedziana świetna historia, która sprawdziła by się, uważam, także jako film fabularny. Okres tranzycji od socjalizmu do obecnego systemu rzadko pojawia się w węgierskiej kulturze co dodatkowo dodaje wartości filmowi.

No i ciekawostka: ponieważ w filmie pojawia się popularny w latach 90-tych informator kulturalny Pesti Est, w ramach promocji filmu – jednorazowo – wydano go ponownie.