Ksiądz Gergő Bese najpierw stał się znany jako bardzo bliska rządzącemu Fideszowi gwiazda katolickiego duchowieństwa a potem jako aktywny homoseksualista i uczestnik gejowskich orgii. Szczegóły tej historii zebrała ładnie Marzena Jagielska w tekście na portalu Prosto z Budapesztu.
Sprawa ma wątek polski: ksiądz Bese wielokrotnie manifestował przyjaźń wobec Polski i Polaków, w tym i tutejszej polonii, o czym świadczy szereg tekstów wzmiankujących jego w Polonii Węgierskiej. Za swoją działalność w 2021 roku uhonorowany został przez Ogólnokrajowy Samorząd Polski nagrodą Za Zasługi dla Węgierskiej Polonii. Ks. Gergő Bese, czytamy w Polonii Węgierskiej, jest Węgrem, ale wczesnych lat młodzieńczych bliskie są mu sprawy polskie. Jest niestrudzonym orędownikiem polskiej kultury chrześcijańskiej wśród węgierskiej młodzieży. Prowadzi wykłady na temat powiązań polsko-węgierskich w aspekcie historycznym, religijnym i kulturowym. Podczas pielgrzymek i wycieczek stara się promować Polskę i kult Matki Boskiej Częstochowskiej. Od szeregu lat utrzymuje bliskie kontakty z osiadłą na Węgrzech Polonią. Wcześniej, w 2016 roku, w ambasadzie otrzymał Złoty Krzyż Zasługi, wśród jego zasług wymieniono organizację wycieczek szkolnych do Polski, a także wyjazd dużej grupy młodzieży na Światowe Dni Młodzieży w Krakowie.
No i kłopot, co z tym robić z tym teraz, bo gejowska aktywność księdza Bese nie jest za bardzo kompatybilna z jego statusem duchownego, który w dodatku jest tak blisko walczącemu z LGBT Fideszowi.
Ciekaw jestem jak zareagują Ogólnokrajowy Samorząd Polski no i urząd prezydenta RP, który przyznaje Krzyże Zasługi. Te instytucje mogą nie zrobić nic uznając być może, że zasług księdza nie podważa ostatni skandal, albo mogą spróbować odebrać mu te odznaczenia. Jeśli tak, to pytanie czy zrobią dlatego, że jest gejem czy też, że jest zakłamany i dlatego niewiarygodny, bo te dwa podejścia to zdecydowanie nie jest to samo.
***
Szukając informacji na temat księdza Bese trafiłem na tę fotografię.
Ksiądz Bese z flagą przed Rosyjskim Ośrodkiem Kulturalnym w Budapeszcie, źródło: X
Zamieścił ją na swoim Twitterze / X Szabolcs Panyi, węgierski dziennikarz, nie podając jednak jej źródła. Zrobił to 6 września kiedy wybuchł skandal. Daily News Hungary, które też opublikowało fotografię, jako źródło podało facebook księdza, gdzie jednak obecnie znaleźć jej nie można. Nie wiemy na pewno skąd pochodzi ani kiedy powstała, ale ponieważ Szabolcs Panyi jest jednym z bardziej szanowanych tutaj dziennikarzy śledczych, uważam, że jest autentyczna.
Jeśli faktycznie to zdjęcie widniało na facebooku księdza jeszcze 6 września tego roku, czyli wtedy też nie widział on problemu z obnoszeniem się z prorosyjską postawą, to jak na przyjaciela Polaków nie wygląda to dobrze.
Częścią planu [Żełeńskiego] jest, że po zwycięstwie na froncie wschodnim Ukraina podejmuje się, zastąpiwszy Amerykanów swoją własną, wzmocnioną armią, gwarantować bezpieczeństwo Europy. Czy też, że któregoś ranka, my, Węgrzy, obudziwszy się zobaczymy, że znowu na terenie Węgier stacjonują słowiańskie wojska, które przybyły ze wschodu. Tego nie chcemy!
po węgiersku:
A tervnek az is a része, hogy miután a keleti fronton megvan a győzelem, Ukrajna vállalja, hogy az amerikaiakat helyettesítve egész Európa biztonságát garantálja saját, megerősített hadseregével. Vagyis mi, magyarok egy reggel arra ébrednénk, hogy ismét keletről jött, szláv katonák állomásoznak Magyarország területén. Mi ezt nem akarjuk!
Pominę tu kwestię na ile rzetelnie w swoim przemówieniu Orbán streścił plan Żełeńskiego, chciałbym zatrzymać się przy wyrażeniu “słowiańscy żołnierze”. Zapewne chodziło mu o to, że zarówno żołnierze ukraińscy jaki i stacjonujący tu kiedyś żołnierze radzieccy to „słowianie”.
Uff, łatwo nie jest. Po pierwsze, nie wszyscy żołnierze radzieccy byli „słowianami” – w ZSRR Rosjanie, Ukraińcy i Białorusini, czyli „słowianie”, stanowili wszystkiego 70% mieszkańców tego kraju. Po drugie, pogląd, że podobieństwa ludzi używający języka z tej samej grupy językowej są większe niż różnice między nimi, oparte na tożsamości narodowej, konkretnym języku, kraju zamieszkania, to, delikatnie mówiąc, uproszczenie. Pobrzękuje w tym poglądzie rasizm.
Dla Orbána to jednak wszystko jeden pies. Ta manipulacja ma na celu postawienia znaku równości między Armią Czerwoną i NATO, w ramach którego trafiłyby tu wojska ukraińskie. I nieważne jest, że Armii Czerwonej nikt nie zapraszał a Węgry są w NATO na podstawie suwerennej decyzji i ewentualną decyzję o stanocjonowaniu obcych wojsk też podjęłyby suwerennie.
Nieważny jest też tu fakt, że wojska ukraińskie walczą z agresją Rosji odwołującej się do radzieckiego imperializmu, przed którym Węgry ma bronić NATO.
Sformułowanie Orbána to również pośrednie wsparcie narracji rosyjskiej, że Ukraińcy nie są odrębnym narodem a Małorusami, a sama wojna, jak to Orbán już kiedyś powiedział, to konflikt w ramach „słowiańszczyzny”, która z ilu by się nie składała państw, jako taka, sama stanowi jedność.
Węgrzy używają zbiorczego terminu „słowianie” także tam gdzie samym „słowianom”, czyli ludziom posługujący się językami słowiańskimi, by to do głowy nie przyszło. Przykłady, na które trafiłem obejmują tak absurdalne dla mnie koncepcje jak „słowiańscy kompozytorzy” czy też „słowiańskie piwa”.
Czy tylko mnie to dziwi?
Viktor Orbán wyraż swój sprzeciw wobec „słowiańskich żołnierzy przychodzących ze wschodu”, źródło: Telex
Odnoszę wrażenie jakby na Węgrzech od czasu 1956 roku Węgrzy do publicznych protestów podchodzili ostrożnie. Brak tu znanych z Polski wielkich buntów, wybuchów sprzeciwu społecznego wydaje się być relatywnie mniej, jeśli już, to są to raczej demonstracje uliczne, strajków okupacyjnych w zasadzie nie ma. W tutejszej tradycji nie ma wydarzeń takich jak Grudzień 70 czy też Sierpień 80 .
Na tym tle wielkie wrażenie robi obrona niezależności budapeszteńskiej szkoły teatralnej (Szinház- és Filmműveszéti Egyetem w skrócie SzFE), której kulminacją był siedemdziesięciojednodniowy strajk okupacyjny. To ewenement w historii kraju, który zasługuje na uwagę. Uświadomiłem sobie to czytając książkę László Upora, w tym okresie pełniącego obowiązki rektora uczelni, pt. Majdnem lehetetlen (Niemal niemożliwe). Choć o walce tej niewielkiej uczelni słyszałem (pisałem też o niektórach związanych z nią wydarzeniach na blogu tu i tu), to jednak dopiero lektura książki pozwoliła mi zrozumieć skalę oporu.
W tym nieco długim wpisie streszczam zawartość książki bo nie sądzę by kiedyś miała być przetłumaczona na polski, niech choć w ten sposób stanie się dostępna dla zainteresowanych czytelników z Polski.
Może najpierw o co chodziło. W 2020 roku rząd zaczął wprowadził reformę, na podstawie której uniwersytety przechodzą spod ministerstwa edukacji do specjalnie w tym celu powstałych fundacji. Jako że założycieli fundacji nie da się wymienić, w ten sposób państwo tak na zawsze sposób przekazało kontrolę nad szkolnictwem wyższym w ręce bliskich rządzącemu obecnie Fideszowi ludzi. Istotną częścią procesu, po węgiersku zwanego modellváltás, była utrata autonomii uniwersyteckiej bo wiele z uprawnień senatu trafiło w ręce kuratoriów. Większość uczelni wyższych przełknęła to gładko ale nie niewielkie SzFe, którego cała społeczność zawierała wszystkiego około 500 osób.
Informacje o planowanej reformie przyjęto na SzFE wrogo, zarówno w środowisku wykładowców jak i studentów. Początkowo główną rolę w organizacji oporu odgrywała ta pierwsza grupa. Prowadziła negocjacje z ministerstwem sprawdzając na przykład czy uniwersytet sam mógłby zaproponować kandydatów do kuratorium, wydając opinie na temat planowanych aktów prawnych (niejednokrotnie dotrzymując niemożliwie krótkich terminów), publikując oświadczenia czy też listy otwarte oraz informując społeczność uniwersytecką o wydarzeniach w specjalnym Nadzwyczajnym biuletynie. Ministerstwo w międzyczasie powstrzymywało się od formalnego mianowania László Upora na rektora, mimo że senat wybrał go na to stanowisko miesiące wcześniej.
Te wydarzenia miały miejsce w pierwszej połowie 2020 roku. Był to zarazem początek covidu, co w istotny sposób wpływało na sytuację.
Mimo, że pozornie wszystko wydawało się ograniczać do biurokratycznej wymiany pism to jednak sama kwestia zaczęła coraz bardziej przyciągać uwagę społeczną, w pierwszym rzędzie studentów a także ludzi teatru i kina, którzy na wiele sposobów wyrażali swoją solidarność z uczelnią.
Do pierwszej demonstracji doszło 21 czerwca. Miała miejsce na ulicy Vas, przed uniwersytetem. Tak jak i w przypadku kolejnych akcji w przestrzeni publicznej, główną rolę odegrali tu studenci. Był to protest przeciwko ustawie wdrażającej modellváltás w odniesieniu do SzFE, nad którą głosować miał parlament.
Parlament ustawę przyjął 3 lipca. Ten akt zamknął okres prób negocjacji prowadzonych przez kierownictwo uniwersytetu. Negocjacji, dodajmy, które nie osiągnęły niczego jako że wszelkie propozycje uniwersytetu władze odrzucały z pozycji siły. Nadszedł czas na działania radykalniejsze. Tu na czoło wysunęli się studenci.
Ostatniego dnia lipca ministerstwo ogłasza skład kuratorium. Dwóch członków to menedżerowie MOL-u, węgierskiego giganta naftowego (coś jak w Polsce Orlen), pozostała trójka to prawicowi ludzie teatru. Szefem kuratorium mianowany zostaje dyrektor Teatru Narodowego, zajmujący zarazem wiele innych wpływowych stanowisk w świecie teatru, Attila Vidnyánszky.
Akt ten wywołuje wrzenie na uniwersytecie. Szereg wykładowców, w tym i pełniący uniwersyteckie funkcje, deklaruje chęć opuszczenia uniwersytetu, na zebraniu studenci uznają kuratorium za pozbawione legitymacji. Spotkania członków wspólnoty akademickiej zaczynają odbywać się coraz częściej.
Kierownictwo uniwersytetu składa rezygnację 31 sierpnia. Następnego dnia zaczyna się okupacja uniwersytetu przez studentów, która potrwa 71 dni.
Tu warto się zatrzymać na chwilkę. Przypomnijmy, że mowa jest nie wielkim zakładzie przemysłowym ale o maleńkim uniwersytecie i grupie studentów mniejszej niż 500 osób. Że nie chodzi o sprawy socjalne ale o dużo mniej namacalną dla przeciętnego człowieka autonomię uniwersytetu. Że żaden inny uniwersytet, ani wykładowcy ani studenci, w tej sprawie nie kiwnęli palcem. Że w kraju nie ma fermentu, w który swoim protestem można się wpisać. Że zdominowane przez rządzący Fidesz media będą cały czas atakować protestujących. Że jak dotąd, z bardzo niewieloma wyjątkami (podatek od internetu, zakaz handlu w niedzielę, olimpiada w Budapeszcie), nikt z Fideszem nie wygrał. W końcu, że cały czas trwa covid, co w dużej mierze utrudnia wszelkie wspólne działania. A także, że na Węgrzech nie ma tradycji tego rodzaju protestów, ten strajk okupacyjny robiony jest bez odwołań do poprzednich podobnych protestów. I mimo to, ta grupka studentów poderwała się do walki i przez tak długi okres ją kontynuowała.
Blokada, bo tak protest nazywano, cieszyła się wsparciem mieszkańców Budapesztu. Dla studentów przynoszono więcej jedzenia, niż ci byli w stanie go spożyć, nadmiarem dzielili się z organizacjami pomagającymi bezdomnych. Akcję wsparł Gábor Iványi, pastor kościoła metodystycznego, ogromnie zaangażowany w pomoc najbardziej potrzebującym. Wiele teatrów i alternatywnych instytucji kulturalnych demonstrowało solidarność z SzFE. Poparcie nadeszło też z zagranicy. Chór z Akademii Muzycznej regularnej występował na demonstracjach. Inne uniwersytet, poza CEU i protestanckim seminarium duchownym im. Jánosa Wesleya, jednak milczały.
W trakcie blokady mnóstwo czasu i energii zajmowały codzienne spotkania w ramach strajkowego forum, na którym omawiane były wszystkie sprawy i podejmowane decyzje. Działały grupy odpowiedzialne za komunikację, wyżywienie, akcje zewnętrzne, kwestie zdrowotne, itd.
Tak też zrodziła się decyzja by wejścia do uniwersytetu nie zabijać deskami (taki był pierwotny pomysł) ale „zablokować” je biało-czerwoną taśmą, jakiej używa się na budowach i przy robotach drogowych, w ten sposób uniknięto stwarzania zagrożenia pożarowego. Ta taśma stała się potem symbolem solidarności ze strajkującymi, była umieszczana na budynkach, wystawach, rowerach, torbach czy też ubraniach.
Taśmy na kinie Urania należącym do SzFE, źródło: László Upor Majdnem lehetetlenWspierająca osoba
To zresztą tylko jeden przykład jak kreatywność studentów – w końcu mowa jest o uczelni artystycznej – doprowadziła do powstania nośnych symboli czy też form protestu.
Jedną z tych form był warty honorowe pełnione na daszku nad wejściem do budynku uniwersytetu. Pełniły je różne osoby publiczne wyrażające tak solidarność z celami protestu. Wrażenie wzmacniały płonące pochodnie trzymane przez nie w rękach.
Warta honorowa na daszku, jeszcze w trakcie dnia, László Upor Majdnem lehetetlen
Przestrzeń przed budynkiem, który sam był udekorowany licznymi transparentami, stała się miejscem różnych występów, na przykład, w formie żywego obrazu odtworzono dziewiętnastowieczny obraz Delacroix Wolność wiodąca lud na barykady.
Wolność wiodąca lud na barykady, źródło: László Upor Majdnem lehetetlen
Motyw otwartej dłoni z napisem #freeszfe pojawił się na maskach i transparentach. Wielu studentów SzFE jak i osób spoza uniwersytetu publikowało w interenecie filmiki z deklaracjami poparcia dla protestu lub zdjęcia opatrzone tym hashtagiem.
Wsparcie SzFE w internecie, źródło: László Upor Majdnem lehetetlen
Pojawił się hymn protestów przerobiony z piosenki ludowej:
Hej, a Titkos Egyetem Titkosan kezdődik, Mégis utoljára kivilágosodik.
Hej, Tajny Uniwersytet W tajemnicy rodzi się Ale jednak to on na końcu zabłyśnie
Najbardziej spektakularną akcją był żywy łańcuch sformowany od głównego budynku SzFE aż po parlament po drodze dotykając inne używane przez uniwersytet budynki. Celem zorganizowanego 6 września wydarzenia było przekazanie do parlamentu dokumentu nazwanego Magna Charta Universitatum, w którym zostały wyłożone zasady, na podstawie których protestujący widzą współpracę z władzami. Biorący udział w łańcuchu przekazywali sobie dokument z ręki do ręki aż dotarł on do parlamentu, gdzie najmłodsza studentka uczelni umieściła go między łapami lwa stojącego przy wejściu do budynku. Była muzyka i skandowanie ale żadnych przemówień.
Żywy łańcuch czekaMagna Charta Universatum
Równolegle z okupacją budynku przez studentów rozpoczął się strajk części pracowników uniwersytetu. Strajk był aktywny: biorący w nim udział tworzyli internetową telewizję strajkową transmitującą dyskusje na tematy społeczne oraz wykłady z czasem angażujące także osoby z zewnątrz.
W tej sytuacji miały miejsce spóźnione z powodu covidu zamknięcie poprzedniego roku akademickiego oraz rozpoczęcie nowego. Nie rozpoczęto jednak zwyczajnych zajęć ale ogłoszono powstanie Republiki Nauczania. Miała to być nowa, autonomiczna forma nauki odrzucająca formalne wymagania. Połączyła w sobie dwie w zasadzie przeciwstawne podejścia: strajkujemy więc nie będziemy studiować, oraz, a właśnie że, mimo wszystko, będziemy studiować ale po swojemu.
Na początku października uczestnicy blokady podjęli próbę rozszerzenia protestu. Z uniwersytetu wyruszyły do pięciu miast uniwersyteckich (Debreczyna, Egeru, Kaposváru, Peczu i Segedynu) sztafety z pochodniami. W sumie ponad dwustu biegaczy zaniosło tam ogień rewolucji, ale nie zdołał on tam wzniecić pożarów.
Warto wspomnieć akcje jakie protestujący podejmowali na mieście: performance przed teatrem Víg, zamek autonomii budowany z palet na ulicy czy też happening przy składaniu wniosku o odrzucenie ustawy o SzFE do trybunału konstytucyjnego.
Zamek autonomii, źródło: László Upor Majdnem lehetetleniusticia przed Trybunałem Konstytucyjnym, źródło: László Upor Majdnem lehetetlen
W demonstracji zorganizowanej w dniu święta narodowego 23 października (rocznica rewolucji 1956) udział wzięło trzydzieści tysięcy ludzi.
Blokada zakończyła się 11 listopada. Powodem była kolejna fala covidu i wprowadzone, w związku z nią, ograniczenia. W trakcie ostatniej konferencji prasowej odsłonięto transparent z nową wersją motywu otwartej dłoni: w jej środku znajdował się czerwony krzyż jako wyraz podziękowania pracownikom służby zdrowia będących w centrum walki z epidemią.
Podziękowanie służbie zdrowia, źródło: László Upor Majdnem lehetetlen
Tu jednak historia się nie kończy. Koło dwustu studentów oraz pięćdziesięciu pracowników utworzyło stowarzyszenie Freeszfe. Jego pierwszym celem było umożliwienie ukończenia nauki tym studentom, którzy nie chcieli jej kontynuować w ramach SzFE na nowych warunkach. Udało się to poprzez pomoc pięciu zagranicznych uniwersytetów, które zgodziły się wydać dyplomy studentom, którzy naukę ukończą w ramach stowarzyszenia. W programie nazwanym Emergency Exit (EmEx) wzięły udział Akademie für Darstellende Kunst Baden-Würtemberg (Ludwigsburg, Niemcy), Universität Mozarteum (Salzburg, Austria), Akademia Teatralna im. Aleksandra Zelwerowicza (białostocka filia tej warszawskiej uczelni) – polski element tej całej historii, Accademia Teatro Dimitri (Verscio, Szwajcaria) oraz Filmakademie Wien (Wiedeń, Austria).
Stowarzyszenie działa nadal. Zmaga się z problemem lokalizacji i permanentnym brakiem finansów, jego przyszłość nie jest jasna.
Rozmawiam z László o dalszych losach uczestników wydarzeń. Jak to w często przez niego używanej w książce frazie, życie jest skomplikowane. Mniej więcej połowa z nich zdecydowała się opuścić SzFE, połowa została. Co ciekawa, wśród tych co zostali byli i aktywni uczestnicy protestów. W akademiku CEU obie te grupy mieszkały obok siebie razem.
Nauka na SzFe odbywa/odbywała się zawsze w grupach funkcjonujących jak trupy teatralne, i często to grupy wspólnie właśnie decydowały co robić. Czasami decydowała osoba nauczyciela: grupa pozostawała ze względu na niego, czasami odchodziła na nauczycielem. Kadra dydaktyczna zresztą podzieliła się podobnie: połowa odeszła, połowa została.
Obecnie ostatnia grupa z tych, co odeszli z uniwersytetu kończy naukę w ramach Free SzFE w pewien sposób zamykając cały proces.
W trakcie protestów dokumentaliści z uniwersytetu nagrali około 2000 godzin materiału rejestrującego wydarzenia. Nie został on jeszcze opracowany w formia filmu dokumentalnego ale można mieć nadzieję, że kiedyś to się stanie. Te unikalne wydarzenia zasługują na długą pamięć.
Jakiś czas temu na portalu We love Budapest ukazała się dłuższa i, zasłużenie!, bardzo pozytywna recenzja baru Kispolszki (tekst jest po węgiersku ale kto chce może go sobie przetłumaczyć korzystając z automatycznych narzędzi). Artykuł opisuje związki właściciela baru, Imre Cserkutiego, z Polską, pokreśla unikalny klimat miejsca, ofertę gastronomiczną czyli głównie polskie piwa i inne napoje. Pojawia się informacja o kulturalnych wydarzeniach, które są w Kispolszkim (po naszemu: małym Fiacie) organizowane. Cieszy, że w tym ważnym portalu ukazał się taki tekst na temat tak istotnej części polskiego Budapesztu.
Mnie w tekście zaintrygowało określenie „słowiański” w odniesieniu do piw. Zacytujmy: „Jeśli chodzi o piwa słowiańskie, to choć u nas trendy są piwa czeskie, polskie piwa też zasługują na uwagę” (Bár mifelénk inkább a cseh vonal a menő, ha szláv sörökről van szó, de a lengyel is bőven megéri a figyelmet.) Dodajmy, że słowo pojawia się też w innym miejscu: „Gdy weszliśmy do pomieszczenia, niemal natychmiast poczuliśmy się na ziemi słowiańskiej” (Amikor belépünk a helyre, szinte azonnal szláv földön érezzük magunkat).
Węgrzy chętnie generalizują używając słowa „słowiański” do wszystkich krajów używających języków słowiańskich jakby ich charakter czy charakter ich mieszkańców miały tyle cech wspólnych, że w zasadzie można traktować je jako jedno a wszelkie różnice można traktować jako wtórne.
Nie przestaje mnie to zadziwiać bo przez te ponad tysiąc lat mieli Węgrzy czas by zauważyć istniejące podobieństwa i różnice między otaczającymi ich krajami i uświadomić sobie, że grupa językowa, do której jakieś kraje należą niekoniecznie musi determinować ich charakter a także, że te słowiańskie kraje niekoniecznie same siebie widzą jako jedną całość.
Sami Węgrzy pewno by się zdziwili, gdyby zacząć wyjaśniać sobie to i owo na Węgrzech ugro-fińskim (czy też jak ktoś woli: turkijskim) charakterem kraju ale pojęcie słowiańskości używają chętnie.