Polska rzadko pojawia się w węgierskiej literaturze ale właśnie mam w ręku mało znany wyjątek: powieść pod tytułem Nyúltrapp czyli Marsz królików.

Książka oparta jest na historii koloni dla dzieci polskich zorganizowanych nad Balatonem przez węgierskich opozycjonistów w 1981 roku (pisałem o tym wcześniej). Autor, Ákos Gábor Tóth, brał w nich udział jako organizator i choć na jej początku pojawia się rytualne zaklęcie „podobieństwo pomiędzy bohaterami książki a rzeczywistymi postaciami jest dziełem przypadku” to oczywistym jest, że czerpie ona obficie z tego co autor tam widział i doświadczył. Choć, rzecz jasna, nie może być ona traktowana jako źródło informacji o koloniach to zapewne dość wiernie oddaje klimat tego niecodziennego projektu.
Główny bohater angażuje się w niego przez przypadek. Jego posiadający kontakty wśród opozycji przyjaciel poprosił go o przysługę: czy nie mógłby przez jakiś czas pomagać przy koloniach dla polskich dzieci jako kierowca? Powodem tej prośby była najnowsza kochanka przyjaciela, która uniemożliwiała mu osobiste wypełnienie tej zadania.
Sam bohater, przezwyciężający właśnie przy pomocy namiętnej kochanki kryzys spowodowany rozwodem, zgadza się. Jest typowym młodym Węgrem nie mieszającym się w politykę, robi to dla przyjaciela – i dla świętego spokoju.
Wypożyczoną mu przez sympatyczkę opozycji Ładą, w kolumnie aut oklejonych emblematami Solidarności, wraz z innymi wiezie nad Balaton polskie dzieci. Jemu przypadają dwie płowowłose, co nieustannie podkreśla, bliźniaczki, Ala i Ewa.
Kolonie nie przypominają obozów harcerskich. Dzieci absorbują wyjścia nad Balaton, wycieczki po okolicy a także okazje do zarobku przy zbieraniu owoców czy też butelek z kaucją na plaży, a także codzienne wieczorne posiłki gotowane w kociołku na ognisku. Opiekunowie, w dzień zajmują się dziećmi oraz sprawami organizacyjnymi, wieczorami natomiast oddają się imprezowaniu – są tam gitara i poważne rozmowy – oraz intensywnemu życiu miłosnemu, któremu sprzyjają i lato, i miejsce i niecodzienny skład tej grupy.
Bohater z sympatią pisze o polskich dzieciach, nawet kiedy urwisują. Ciepło opisuje też miejscowych, którzy początkowe zdziwienie i kręcenie głową nad zwyczajami „budapeszteńczyków” z upływem czasu zastępują gestami poparcia i pomocy.
On sam i jak jego dziewczyna z czasem jednak zaczynają czuć, że cała ta sytuacja ich przerasta. Ich pokolenie wyrosło niezdolne do oporu, do niezeleżnego myślenia o rzeczywistości. Nie wytrzymują napięcia, jakie łączy się z tą konfrontacją z systemem, którą są kolonie, i uciekają.
Tu najwyraźniej widać, że polskie dzieci, całe kolonie są tłem, na którym zarysowane są postaci Węgrów tego okresu, zarówno tych nastawionych opozycjnie jak i przypadkowo zaplątanych jak sam bohater. To więcej niż prosta relacja z tego niezwykłego wydarzenia.
Warto dodać, że jest to barwna relacja. Autor używa bogatego, pełnego potoczcyzny i zaskakujących, nierzadko zabawnych porównań języka. Oto parę przykładów:
Stary był egzemplarzem wystawowym tego typu faceta, który uważa, że talenty wszechmogącego dyrektora wyssał już w łonie matki. Przy tym jednak paroma ruchami niemal udało mu się zniszczyć cały ciężki przemysł kraju. I był na najlepszej drodze by zniszczyć także życie swojej córki.
Próbowałem ją uspokoić. Było to tak próba wydmuchania nosa w wichurze. Wiatr wszystko zwiewa ci na twarz.
Helenke w szczycie rozkoszy wydawała z siebie takie dźwięki jak wykolejony ekspres. Z jej gardła wydobywał się odgłos syreny wozu strażackiego, usta skrzywiały się do płaczu. Bolesne jęki rannych przecinały chłód świtu.
Odłożył gitarę z taką lekkością i tak szybko jak ciężarowiec, który opuszcza dwustukilową sztangę uznawszy, że dodatek kaloryczny jest za niski.
Słońce bezlitośnie świeciło jak gdyby pracowało na godziny. O świcie odbija kartę na bramie, potem zaciera ręce i zabiera się do roboty.
Książkę wydano w 1990, w gorącym okresie przemian ustrojowych na Węgrzech. Mimo pokusy, którą mógł mieć wówczas autor, by przedstawić się jako niezłomny uczestnik walki z komunizmem, klimat powieści jest zdecydowanie antybohaterski. Postaci występujące w książce są bardzo ludzkie. Ten wielki gest wsparcia dla Solidarności nie był dziełem herosów ale zwykłych, choć nieprzeciętnych w swojej odwadze i myśleniu, ludzi. Dobrze, że ta książka zachowuje pamięć o nich w takiej właśnie formie.