camera obscura

Postawili nam camerę obscurę na rogu Andrassy i Nagymező. Zrobił to pobliski Dom Fotografii Mai Manó. Camera jest domkiem w kształcie sześciokąta z niewielkimi otworami w ściankach, w środku znajduje się biały walec, na który pada obraz z otworu. Dowiedziałem się bo zajrzałem przechodząc tamtędy.

Wspaniała rzecz. W którąś sobotę zabraliśmy tam Chłopaka, żeby pokazać mu jak działa fotografia. Ale w środku byli akurat jacyś faceci, którzy powiedzieli, żeby przyjść następnego dnia. Mnie akurat nie było wtedy w Budapeszcie, ale Śliwka z Chłopakiem poszli, obejrzeli i bardzo im się spodobało.

Zobaczyć to cudo, i spróbować zrobić parę zdjęć, bardzo chciałem i ja. Parę dni temu wyskoczyłem więc w południe z pracy (akurat bardzo zachęcająco świeciło słońce) i pognałem na rowerze do camery. Na drzwiach kłódka. Obszedłem budkę dokoła i znalazłem plakat ze sponsorami, wśród nich między innymi Mai Manó. Jako że bardzo chciałem wejść do środka poszedłem do Mai Manó pytać kiedy będzie otwarte. W weekend, wyjaśniła mi znaleziona w końcu jakaś miła młoda pani. Ale w poprzednią sobotę nas pogoniono, zaoponowałem. Pomogło. Pani się wyraźnie zawstydziła i obiecała otworzyć specjalnie dla mnie. Zaraz też zeszliśmy i to zrobiła. Przy okazji się dowiedziałem, że Mai Manó organizuje konkurs zdjęć wykonanych przy pomocy camery obscura a data nadsyłania zgłoszeń upływa dokładnie dziś. Wystawa z nagrodzonych prac ma się odbyć w listopadzie. Już się umówiłem z Chłopakiem, że się wybierzemy.

camera obscura

w środku camery, obraz lampy, której cień widać na poprzednim zdjęciu

a tak wygląda stojący obok camery Instytut Polski

***

Spodobał ci się ten post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

Reklama

bursztyny w Budapeszcie

Od dawna uważałem, że współczesna polska biżuteria jest ciekawsza niż jej węgierski odpowiednik. No i okazało się, że nie ja jeden bo jak się dowiedziałem od koleżanki Magdy w Budapeszcie jest sklep z polską właśnie biżuterią. Dzisiaj poszedłem go odwiedzić.

Sklep mieści się na ulicy Nagymező 33. Nieduży ale ileż miejsca potrzeba na wystawienie pierścionków, medalionów, naszyjników, bransoletek i tym podobnych. Sklep nazywa się Amber i faktycznie bursztynu jest tam sporo.

Obejrzałem sobie ofertę i odniosłem wrażenie, że choć towar jest charakterystycznie polski to jednak w Polsce widuję dużo ciekawsze rzeczy, tu dominują rzeczy przeciętne choć można znaleźć to i owo ładnego. W przeciwieństwie do polskich galerii gdzie regułą jest podawanie nazwiska twórcy danego przedmiotu tutaj wystawiane są one anonimowo.

Podpytałem nieco sprzedawczynię. Dowiedziałem się, że galeria istnieje już od ponad pięciu lat, co wskazuje na to, że popyt jest w miarę stały. Właścicielka, która studiowała w Polsce, towar przywozi z targów biżuterii, na które regularnie jeździ. Galeria jest otwarta od poniedziałku do piątku od 11 do 19. W soboty jest zamknięta, bo nikt nie przychodził.

Śliwka, której opowiedziałem o moim odkryciu popędziła tam i choć przyszła za dziesięć siódma zobaczyła tylko jak sprzedawczyni – na jej oczach – spuszcza żaluzję i odchodzi. Polska biżuteria, węgierska obsługa.

***

Spodobał ci się post? Przetłumacz go na inne języki na Der Mundo.

pulsująca MÜPA

Zauważyłem, że w większości przypadków gdy oglądamy jakieś miasto – czy też je komuś pokazujemy – koncentrujemy się zwykle na rzeczach starych, najlepiej od razu kilkusetletnich. Nowych rzeczy się na ogół nie ogląda ani pokazuje, co w smutny sposób pokazuje jak mało interesującą rzeczywistość tworzymy obecnie wokół siebie. Tym bardziej cenię sobie więc takie wyjątki jak Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie czy też Stary Browar (wbrew nazwie, rzecz nowa) w rodzinnym Poznaniu, że na przykładach polskich się ograniczę.

W Budapeszcie mamy na szczęście parę takich niezłych nowych miejsc. Jednym z nich jest MÜPA (Müveszetek Palotája) czyli Pałac Sztuk. Budynek jest ciekawszy z wewnątrz niż z zewnątrz, co wieczorem kompensuje jednak jego oświetlenie: pulsujące neony, kiedyś w dodatku jeszcze zmieniające cały czas swój kolor. (Jakby ktoś chciał sobie obejrzeć MÜPĘ od środka to wystarczy pogmerać we flickrze, zdjęcia są na przykład tu i tu). Proszę nie myśleć tu o tych błyskających potwornościach jakie "zdobią" kasyna i biurowce w Rosji czy na Ukrainie. Oświetlenie MÜPY przywodzi na myśl raczej rytm miasta i pulsującą muzykę.

Zafascynowany wieczorną MÜPĄ zrobiłem mały filmik pokazujący budynek wieczorem. Nie jestem z niego specjalnie zadowolony ale zawsze jakoś on MÜPĘ pokazuje.

 
Mój entuzjazm co do MÜPY zgasił kiedyś nieco Arek Bernaś, który będąc pracownikiem Instytutu Polskiego na kulturze się zna. Otóż dowiedziałem się od niego, że MÜPA zbudowana została w systemie partnerstwa prywatno-publicznego czyli mówiąc normalnie w formie lizingu, który państwo wzięło u prywatnego wykonawcy. Efektem tego jest to, że przez trzydzieści lat niemal 20% budżetu na kulturę wydawane będzie na spłacanie MÜPY (szczegóły w węgierskiej wikipedii). Nieco to drogo, no ale przynajmniej ładnie wyszło.

Pies o dwóch ogonach

Kolega Arek Bernaś zwrócił moją uwagę na Kétfarkú kutya, po polsku właśnie psa o dwóch ogonach, czyli najsłynniejszego pewnie węgierskiego graficiarza z Segedynu. Tak się złożyło, że niedawno przestudiowałem sobie album Banksyego, najbardziej z kolei znanego graficiarza na świecie, i podobieństwo ich obu bardzo rzuciło mi się w oczy, pies o dwóch ogonach zresztą linkuje do niego. Banksyego lubię, polubiłem więc też i psa. Różnica między nimi taka, że Bansky, mimo wielu triumfalnych ogłoszeń na ten temat, do tej pory nie został zidentyfikowany, podczas gdy cywilna tożsamość psa o dwóch ogonach jest znana: nazywa się on Gergő Kovács.

A oto ilustracja podobieństwa tych graficiarzy. Proszę zgadnąć kto jest autorem której pracy.

Banksy flower

Kétfarkú kutya Ördög

Pies o dwóch ogonach operuje na ulicach korzystając z szeregu sposobów ekspresji: plakatu, tablicy ulicznej. billboardu, szablonu, obiektu, ogłoszenie choć nie stroni też od pospolitego napisu ręcznego farbą.W każdym przypadku inspiracje bierze z zastanej sytuacji ulicznej. Może to być plama na murze, znak drogowy, miejsce, gdzie wiesza się ogłoszenia drobne czy też betonowy słupek przy chodniku. Widać, że lubi humor, absurd, ceni sobie okazje do zadziwienia przechodniów, nie lubi natomiast reklam, komercji i powagi. Swoje poczucie humoru przejawia też na stronie internetowej Węgierskiej Partii Psa o Dwóch Ogonach, której jest przewodniczącym. Mnie z tego wszystkiego najbardziej podobają się jego szablony.

Poniżej mały subiektywny przegląd twórczości psa o dwóch ogonach. Więcej na jego stronie internetowej

Kétfarkú kutya Dohányozni tilos

Zakaz palenia i używania otwartego ognia – tablica

Kétfarkú kutya Fagyokér

Korzeń drzewa

Kétfarkú kutya Fal

Ściana

Kétfarkú kutya Googol utca

ulica Googola

Kétfarkú kutya Grafiti eltávolítás

Usuwanie grafiti

Kétfarkú kutya Kentaur

Przystanek kentaurowy

Kétfarkú kutya Magalomániás

nawet nie tłumaczę

Kétfarkú kutya Útfa

drzewo drogowe

Kétfarkú kutya Kismagyarország

Mniejsze Węgry. Jak pies o dwóch ogonach rozwiązał problem przywiązania do kształtu tradycyjnych Węgier oraz realiów geopolitycznych.

Kétfarkú kutya Media Markt

Straszny bluzg, nawet nie tłumaczę. Też nie lubię chamstwa i agresji Media Marktu w reklamie. Tu wzięte do którejś tam potęgi.

Kétfarkú kutya Menekülő árnyék

Uciekający cień. Lubię tę serię z cieniami znaków drogowych. Dlatego poniżej dwa dodatkowe przykłady.

Kétfarkú kutya Piros árnyek

Czerwony cień

Kétfarkú kutya Szögletes árnyek

Cień kanciasty

Bildungsroman Krzysztofa Vargi

Przeczytałem właśnie Bildungsroman Krzysztofa Vargi. I choć książka zawiera szereg wątków, jak choćby stosunek do ojca czy "pierdolec na punkcie śmierci", to mnie najbardziej zainteresował przedstawiony w niej obraz Budapesztu i Węgier. Nie jest to obraz realistyczny, książka jest raczej oniryczna. Opisy, które zawiera. pozwalają spojrzeć na dobrze znane widoki w inny sposób, zdziwić się nimi, może zachwycić, pobudzić fantazję do tworzenia podobnego ale własnego spojrzenia. Miło, że Budapeszt znów trafił do polskiej literatury.

okładka książki Bildungsroman Krzysztofa Vargi

Zacytuję fragment z książki. Opisywałem kiedyś tutejsze wesołe miasteczko, uzupełnię teraz mój wpis opisem Krzyśka.

Do Vidámparku jechało się trolejbusem 72 od strony Hungária kőrút. Z drugiej strny można się tam było dostać od Hősök tere przez most na sztucznym jeziorze, mijając fałszywy, podrobiony zamek gotycki. Enklawa dzieci i starców. Zamknięty świat, środkowoeuropejski, magiczny Disneyland. Városliget. Macie tu wszystko, chłopcy, więc się bawcie. Cukrową watŁ, prażoną kukurydzę, gotowaną kukurydzę, kolorowe, twrde kulki gum do żucia o mdłym smaku, które w dodatku farbują język. I nie wpuszczano zbyt młodych na największe atrakcje, tam gdzie straszyło plastikowyni i kartonowymi szkieletami pomalowanymi w zbyt intensywne fiolety i czerwienie. A później zaczęły straszyć prawdziwe szkielety. Gdy jechało się wąskim tunelem, a szarpiący wagonik zarzucał na każdym ostrym zakręcie, zza którego wyskakiwała pobrzękująca łańcuchami ręka lub wypadał zakurzony, powyginany jak stary zepsuty parasol zwierzoczłekoupiór, trzeba się było bać. Jeśli się było kobietą trzeba było krzyczeć, piszczeć, a jeśli mężczyzną, to najwyżej wyć wilkołaczo, trzymając się mocno barierki w wagoniku, a potem wysiadać z niego jak z powozu, niepewnie stając na drewnianym, butwiejącym peronie. Przewracać się w beczkach śmiechu, w których nic śmiesznego się nie działo, poznawać prawdziwe twarze w gabinetach krzywych luster, zjeżdzać z naddźwiękową szybkością z najwyższego wzniesienia kolejki górskiej, która wdrapywała się na nie z mozołem starej kobiety wchodzącej na trzecie piętro po stromych schodach. Płynąć przypominającą balię płaskodenną łodzią po płytkiej wodzie drążącą sztuczną skałę i oglądać bez zainteresowania zminiaturyzowane malowane krajobrazy i sceny historyczne

niesamowity epizod w historii fotografii

Na wystawie Lélek és test, o której dopiero co pisałem przewodniczka w zasadzie mimochodem powiedziała coś, co mi spokoju nie daje. Dowiedziałem się mianowicie, po dokonaniu przez Louisa J.M. Daguerre‚a wynalazku dagerotypu, który był wczesną formą fotografii nadającą się już do praktycznego zastosowania, rząd francuski wykupił patent wynalazku w zamian za dożywotnią rentę dla Daguerra i Isidore Niépce, syna jego zmarłego wspólnika, i ofiarował go jako "prezent" dla świata. Datę tego wydarzenia, 19 sierpnia 1839, uważana się za moment narodzenia się fotografii.

Wynalazek Daguerre’a wywołał sensację zresztą natychmiast po ogłoszeniu go przez Francuską Akademię Nauk 7 stycznia 1839 i wkrótce dagerotypy w szybkim tempie rozpowszechniły się po całym świecie. Z czasem zostały one wyparte przez udoskonalone technologie ale początek burzliwego rozwoju fotografii związany jest właśnie z nimi. Proces ten wywarł piętno na wielu dziedzinach życia, nie mówiąc już od powstaniu nowego sektora gospodarki. Największy chyba wpływ miała fotografia na malarstwo. Realistyczne przedstawianie rzeczywistości, w tym przede wszystkim portrety, straciło rację bytu po pojawieniu się fotografii. Odpowiedzią malarstwa było stworzenie subiektywnej reprezentacji świata, czyli te wszystkie izmy, które określają drugą połowę dziewiętnastego i dwudziesty wiek. 

Zastanawiam się, jakby wszystko potoczyło gdyby rząd francuski nie zdecydował się ofiarować światu wynalazku Daguerre’a. Przypuszczam, że wszystko poszłoby wolniej. Daguerre sprzedawałby pewnie prawa do użycie jego technologii a ona sama rozchodziłaby się jakoś tam po świecie. Wszystko byłoby droższe. Na kolejne wynalazki trzebaby dłużej czekać.

Fascynująca rzecz, mnie zainteresowała szczególnie w kontekście ruchu wolnej kultury, który w polskiej blogosferze reprezentowany jest przez ciekawy blog Kultura 2.0 a na poziomie międzynarodowym przez icommons. Spytałem Alka Tarkowskiego, jednego z autorów Kultury 2.0, na ile ta historia przekazania wynalazku Daguerre’a do domeny publicznej i jego konsekwencji jest znana w kręgach wolnokulturowych i okazuje się, że nikt w zasadzie o niej nie mówi. Może więc ktoś porządnie zbadałby tą sprawę i opublikował na jej temat coś poważniejszego? 

pochodzenie

Jesteśmy na wystawie fotografii Lélek és test czyli Dusza i ciało w Muzeum Sztuk Pięknych. Jest czwartek wieczór a w czwartki w ramach program Múzeum+ muzeum jest otwarte do dziesiątej, jest zawsze jakiś koncert a po wystawach oprowadzają przewodnicy. 

Nasza przewodniczka jest świetna. Z pasją opowiada o kolejnych zdjęciach i ich autorach. Przy słynnym zdjęciu Śmierć rojalisty tak przedstawia autora: Robert Capa był węgierskiego pochodzenia. Próbował szczęścia w Paryżu, gdzie sukces odniósł dopiero zmieniwszy swoje oryginalne nazwisko Endre Ernő Friedmann na właśnie Robert Capa (podobno w szkole miał przezwisko cápa czyli rekin). Gdy Francję zajęły wojska hitlerowskie z powodu pochodzenia zmuszony być uciekać do Anglii.

Zwiedzający słuchają, potakują głowami. Nikt nie spyta czy to z powodu węgierskiego pochodzenia był Capa zmuszony uciekać z Paryża? Wszak to o nim dopiero co mówiła nasza przewodniczka.

Jasne, że nie. Tym razem chodzi o żydowskiego pochodzenie Capy, wszyscy to tu wiedzą. A przewodniczka niechcący i mimochodem zademonstrowała problem jaki Węgrzy z mówieniem o pochodzeniu. Bo kim był Capa? Żydem? Węgrem? Węgierskim Żydem? Czy był "nasz" czy nie był? Nie wiadomo, w takich przypadkach lepiej zrobić unik jak właśnie to zrobiła nasza przewodniczka. Bo a nuż wśród zwiedzających będzie jakiś wściekły antysemita, która rzuci na ten temat jakąś uwagę i dopiero się zacznie.

Podobny problem występuje w przypadku emigrantów, którzy odnieśli światowy sukces, na przykład zdobyli Nobla. Znowu, kim też oni są? Australijczykiem (bo, dajmy na to, w Australii mieszka)? Węgrem (bo stąd pochodzi)? Żydem (bo w takiej rodzinie się urodził)? Jak literackiego Nobla dostał Kertész – pierwszego w historii węgierskiej literatury – to zamiast fiesty mieliśmy tu niesmaczną awanturę. Bo Żyd dostał Nobla a nie Węgier. I tak dalej.

A co do wystawy to polecam. Materiał jest uporządkowany nie według autorów ale tematycznie w sześć grup, co nieźle wyszło. Jest sporo węgierskich (już teraz wiadomo jak skomplikowane bywa znaczenie tego słowa:) fotografów ale w pełni zasłużenie, przed wojną i czasie niej było wśród nich wiele znakomitości, że wymienię Rudolfa Balogha, Károlya Eschera, Józsefa Pécsiego, Olgę Máté, László Moholy-Nagya czy właśnie Roberta Capę. A jeśli ktoś wybierze się na wystawę w czwartek wieczorem to może będzie miał szczęście spotkać się z naszą przewodniczką. Była naprawdę znakomita, ten post w żaden sposób nie miał był przeciwko niej.

konkurs na plakat o przyjaźni polsko-węgierskiej

Instytut Polski ogłosił konkurs na ten temat i niedługo, 1 czwartek 10 lipca o 18:00, otwarta będzie wystawa prezentująca najlepsze prace. Na szczęście nie ma, czego można się było obawiać,czyli ciężkawych, ociekających tradycją ilustracji do szkolnej akademii. Jest za to humor, lekkość w podejściu do tematu, niebanalność. Ciekawostką jest, że autorami nagrodzonych prac są, przynajmniej sądząc z nazwisk, Węgrzy, a przecież w konkursie brały też tutejsze dzieci polonijne. To miłe, że tylu Węgrów ten temat poruszył.

Poniżej podaję cztery z najlepszych plakatów, więcej ich można obejrzeć na stronie Instytutu, a pewnie jeszcze więcej na samej wystawie.

plakat Tamasa Lakosa wykonany na konkurs plakatu o przyjaźni polsko-węgierskiej

Praca Tomása Lakosa.

plakat Zity Nagy wykonany na konkurs plakatu o przyjaźni polsko-węgierskiej

Praca Zity Nagy. Cytat Kiskacsa fürdik fekete tóban pochodzi z popularnej piosenki dla dzieci, następna linijka to anyához készül Lengyelországba czyli Kaczuszka kąpie się w czarnym stawie, szykuje się lecieć do mamy w Polsce. Fragment do posłuchania w niezapmnianym koncertowym wykonaniu zespołu Ghymes tu

 

plakat Helli Mentus wykonany na konkurs plakatu o przyjaźni polsko-węgierskiej

Praca Helli Mentus, braterstwo od szabli nienachalne i nietrywialne.

plakat Laszlo Totha wykonany na konkurs plakatu na temat przyjaźni polsko-węgierskiej

Praca László Tótha. Hoplá! znaczy po prostu Hop! Zwracam uwagę na użycie angielskich skrótów do uczczenia naszej przyjaźni.

nowy kościół Makovecza?

Pisałem przedwczoraj o katedrze Sameba. Rozmawiałem o niej potem z pewnym węgierskim znajomym. Na Węgrzech takiego kościoła nie ma, rzuciłem. Póki co nie, odpowiedział, ale Imre Makovecz projektuje coś takiego na plac Vilmosa Ápora.

Zainteresowało mnie to. Niczego się nie dowiedziałem z googla, ale trafiłem na adres strony Makovecza. Tu potrzebna jest mała dygresja. Makovecz to chyba najbardziej znany współcześnie żyjący architekt węgierski. Jest przedstawicielem architektury organicznej, jego charakterystyczne budynki są rozpoznawalne nawet dla laików. Dużo jest tam obłych płaszczyzn, nieobrobionych pni drzewa i wogóle drewna. Te owalności, pojawiające się tu i tam skrzydła, ożebrowania przywodzą na myśl jakieś gigantyczne owady, żuki, wnętrza szkieletów, ale pewnie wypaczam intencje Makovecza.

Politycznie jest on zdecydowanie na prawo, często wypowiada sięw różnych sprawach. Kościół zaprojektowany przez niego (niedawno Index napisał o planach totalnej przebudowy wzgórza Gellérta jego autorstwa) mógłby więc jak najbardziej wpasować się w jakąś prawicową ofensywę.

Zebrałem się i napisałem w pytaniem o kościół (dzień dobry, słyszałem o kościele ale nie mogę niczego znaleźć, piszę bloga po polsku, dziękuję) na kontakty podane na stronie architekta. Ku mojemu pewnemu zdziwieniu odpowiedź zawierająca poniższe szkice przyszła dość szybko.

Okazało się, że szykuje się raczej coś w stylu Gaudiego niż państwotwórczego monumentalizmu. Kościół ma być spory ale nie przytłaczający, nieco przy tym gotycki w nastroju. Moim zdaniem ubogaciłby nasze miasto czyli miła niespodzianka. A Wy co sądzicie?

PS Ten blog jest w Creative Commons ale te zdjęcia już nie. Jeśli je ktoś chciałby wykorzystać niech pisze do Makovecza, adres na jego stronie

projekt kościoła na Vilmos Ápor tér, Budapeszt Imre Makovecza

wizja artystyczna

projekt kościoła na Vilmos Ápor tér, Budapeszt Imre Makovecza

fasada przednia

projekt kościoła na Vilmos Ápor tér, Budapeszt Imre Makovecza

widok z boku

projekt kościoła na Vilmos Ápor tér, Budapeszt Imre Makovecza

przekrój

projekt kościoła na Vilmos Ápor tér, Budapeszt Imre Makovecza

przekrój poprzeczny

węgierskie fotoblogi

Zaczął się wczoraj w Budapeszcie szczyt projektu Global Voices. Zajmuje się on monitorowaniem blogów na całym świecie poza Stanami Zjednoczonymi oraz Europą Zachodnią – bo ich i tak jest pełno jest w mediach – oraz publikowaniem streszczeń w języku angielskim. Zapisałem się i codziennie otrzymuję e-mail z linkami do materiałów opublikowanych tego dnia. Niemal zawsze coś ciekawego. Na szczyt wybieram się dziś i jutro i postaram się coś napisać. Teraz natomiast chciałbym zwrócić uwagę na ciekawy post na temat węgierskich fotoblogów, który ukazał się wczoraj (linki z niego zaraz wrzucę do linkowni). Masa świetnych zdjęć Budapesztu.

Zainspirowany GV podaję niżej nazwy blogów z przykładami zdjęć ściągniętych z nich.

Budapest Daily Photo, autor ma też konto na Flickrze.

Budafok

Explore Hungary, zwykle serie zdjęć z wycieczek, również konto na Flickrze.

kino Urania Budapeszt

Ervin Sperla photoblog

budawa mostu Megyeri Budapeszt

Naked Eye

Mercedes

Andrey’s Fotoblog

w kocsmie w Biudapeszcie

Post z Global Voices podaje również parę linków: Aminus3 – strona z szeregiem fotoblogów czy Hungary starts here Flickr Pool.

Od siebie dodaję parę swoich linków:

Random Street

Sebész utca Budapest

No i rzecz jasna starzy znajomi

Hanibal Lecter

Tribute to Bp, gdzie często pojawiają się zdjęcia właśnie Budapesztu – i budapeszteńczyków oraz budapesztenek:)

Tak na marginesie, żaden z blogów nie chodzi pod licencją Creative Commons tak więc poglądać sobie można ale już ściągnąć i użyć – nie. No chyba, że za pozwoleniem.