28 lutego to dla Chłopaka będzie specjalny dzień: dziś właśnie był po raz pierwszy w szkole. W dodatku w niebylejakiej szkole, a mianowicie polskiej szkole przy ambasadzie w Budapeszcie. A było to tak.
Jakiś czas już rozglądamy się za szkołą (węgierską) dla niego. Teraz to pełny luksus: dziecko można zapisać gdziekolwiek, szkoły walczą o uczniów, są lekcje pokazowe, co chcesz. W międzyczasie zacząłem się dopytywać o polskie szkoły. Okazało się, że są dwie: przy ambasadzie i przy samorządzie mniejszościowym. Poszedłem i tu i tam. Nauczycielka nauczania początkowego, ucząca w obu szkołach zresztą, gdy usłyszała jak Chłopak czyta powiedziała, że powinien dołączyć od razu do pierwszej klasy. Ponieważ pierwsza klasa jest tylko w szkole przy ambasadzie wybór był prosty. Dyrektorka zgodziła się natychmiast i tak Chłopak zaczął chodzić do szkoły nieco nietypowo w lutym. Póki co jest wolnym słuchaczem, w przyszłym roku zapiszemy go do klasy pierwszej ale ukończy drugą.
Szkoła jest częścią polskiego systemu oświaty; szkoła przy samorządzie podlega systemowi węgierskiemu. I tak Chłopak ma dostać legitymację szkolną uprawniającą do zniżek w Polsce! Za naukę nie będziemy płacić nic.
Nieco mnie zatkało. Bezpłatność naszej szkoły to coś innego gdy coś jest bezpłatne dzięki moim podatkom czy składkom jak studia czy służba zdrowia. Przecież ani Śliwka ani ja nie płacimy podatków w Polsce. Chłopak będzie się uczył za podatki płacone przez innych ludzi. Tego dotąd nie było: wszystko co było dotąd bezpłatne w moim życiu było opłacone przez podatki, w których udział mieli albo moim rodzice albo ja, i czułem, że mi się to należy. Nie teraz jednak. Nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego. Czytelnikom mojego bloga żyjącym w Polsce chciałbym więc podziękować za szkołę dla Chłopaka. To wy za nią płacicie.