W najnowszym odcinku audycji opowiadam o największym w historii spotkaniu Polaków i Węgrów, które miało miejsce kiedy Węgry przyjęły polskich uchodźców w 1939 roku, oraz o tym dlaczego szkoda, że te kontakty nie są kontynuowane obecnie. Pełen program podcastu poniżej, jeszcze niżej mój tekst (a w podcaście od 30:36).
Powitanie
Serwis informacyjny
Przegląd polskich tygodników
Jeż Węgierski w eterze
Urywki historii
Pożegnanie

Na ogół traktuje się przyjęcie przez Węgry polskich uchodźców w 1939 jako wielki akt przyjaźni między narodami. Słusznie, Węgry wykazały się wówczas wielkodusznością. Zarazem jednak, i tym się zwykle nie mówi, było to bodaj największe w historii bezpośrednie spotkanie Polaków i Węgrów. W odniesieniu do uchodźców padają różne liczby, ale spokojnie można powiedzieć, że dobrze ponad sto tysięcy Polaków przez parę lat przebywało na Węgrzech. Wielu z nich było tu do końca wojny czyli ponad pięć lat.
To bardzo dużo. Ci ludzie w tym czasie poznawali Węgry, uczyli się węgierskiego, utrzymywali bezpośrednie kontakty z Węgrami, poznawali ich zwyczaje, historię, mentalność. Nawiązywały się przyjaźnie i miłości. Taki Erasmus na sterydach i to w czasach kiedy podobnych rzeczy nawet na ograniczoną skalę w zasadzie nie było.
To byli konkretni ludzie. Większość z nich wróciła do Polski i tam zapewne o swoich przeżyciach opowiadała rodzinom i znajomym. Podobnie zresztą i wśród Węgrów zaangażowanych w przyjmowanie Polaków pewnie trwała pamięć o nich. Szkoda, że obecnie, wraz z odchodzącymi ostatnimi uchodźcami oraz goszczącymi ich Węgrami, pamięć tych kontaktów zanika.
Zilustruję to o co mi chodzi na osobistym przykładzie. Jeden z moich wujów spędził wojnę na Węgrzech. Umarł zanim byłem na tyle duży by jego trochę na ten temat wypytać. Gdzie był? Jak ich przyjmowano? Kto był w to zaangażowany? Co mu utkwiło w pamięci z tego okresu? I tak dalej, i tak dalej. Chętnie bym odwiedził tę miejscowość czy miejscowości gdzie przebywał, może dałoby radę znaleźć rodziny ludzi, którym mój wuj zawdzięczał pomoc, może dałoby się z nimi jakoś podtrzymywać kontakty.
Takich jak ja ludzi w Polsce jest kilkaset tysięcy – na tyle spokojnie można szacować rodziny uchodźców.

Brak jakiejś centralnego zasobu gdzie można by wyszukiwać informacje odnośnie uchodźców. Nie słyszałem choćby o zwyklej liście nazwisk osób, które znalazły schronienie na Węgrzech. Tablice umieszczane w miejscowościach, gdzie przebywali Polacy, choć ważne, w tym nie pomagają. Pięknie wydane cztery już książki małżeństwa Łubczyków o uchodźcach (Pamięć/Emlékezés) są dekoracyjne ale zupełnie niepraktyczne w użyciu.
To są jednak rzeczy do nadrobienia. Mam nadzieję, że ktoś się nimi kiedyś zajmie.