Byliśmy niedawno w Szekszárdzie a tam odwiedziliśmy, między innymi, muzeum Miklósa Mészölya. Na ścianie znajduje się powiększony tekst z obwoluty książki tego pisarza z 1979 roku pt. Szárnyas lovak. Po polsku brzmi on tak:
Urodziłem się w Szekszárdzie w 1921 roku. W Budapeszcie zostałem doktorem prawa; bywało, że później napisanie zwykłego podania potrafiło mnie wprawić w zakłopotanie. Jako młody aplikant ocaliłem mordercę przed wyrokiem śmierci, mnie natomiast – każdemu to, co mu się należy – zabrano na front. Uciekłem, schwytano mnie, na drodze łaski znów wysłano mnie na front, w Serbii trafiłem do niewoli, stamtąd uciekłem do domu. Dużo zajmowałem się sportem, mało brałem udział w zawodach. Pasjami polowałem, ale później wojna odebrała mi od tego ochotę. Byłem kontrolerem we młynie, robotnikiem, żniwiarzem, właścicielem prowincjonalnej gazety, dramaturgiem w teatrze lalkowym. Będąc bezdzietnym, do 1956 roku publikowałem wyłącznie bajki dla dzieci. Od lat jestem już jakby tylko pisarzem, i to (biorąc wszystko pod uwagę) to jakby więcej, jakby mniej, niż to, co było przedtem; niezdecydowane lata, młodość. Najwyraźniej starzeję się. Tak wyszło, że nigdy nie należałem do żadnej grupy, żadnego kierunku. Zawsze pociągało mnie pozostawanie na zewnątrz wspólnego kręgu; z tą naiwnością, że tak będę bardziej konsekwentnie zaangażowany wobec człowieka jakkolwiek by się nie prezentował na zewnątrz. Nie jest to naiwność, która się opłaca; ale gdybym i mógł to nie zrobiłbym niczego inaczej.
W tekście zaintrygował mnie fragment o dezercji z frontu. Nie ma tam tego, ale mowa jest o latach 1943-44 czyli to już raczej końcówka wojny a nie bardziej optymistyczne początki lat 40-tych. Tak czy siak, takie obnoszenie się z dezercją mnie zdziwiło.
W Polsce, nie żeby tam nigdy nikt nie zdezerterował, ale nie bardzo wyobrażalne jest takie się z tym obnoszenie. Dosyć pomyśleć o Gombrowiczu, któremu nigdy nie zapomniano, że w sierpniu 1939 roku nie wrócił do Polski walczyć ale pozostał w Argentynie. A na Węgrzech, tak mi się zdaje, nie jest to wstydliwym tematem. Jeden z najgłośniejszych filmów wojennych (A tizedes meg a többiék czyli Kapral i reszta) opowiada o szwejkowskiej bandzie dezerterów próbujących dociągnąć jakoś do końca wojny. Inna jest narracja historyczna, inna jest narracja o bohaterach (pisałem o tym już kiedyś). Kolejna różnica między tymi naszymi dwoma krajami.
Tak, żeby było jasne: nie chciałbym by ktoś zrozumiał, że chciałbym spostponować Miklósa Mészölya. Chodzi mi tylko o podejście do dezercji w węgierskiej narracji historycznej i różnicy pomiędzy nią a narracją polską.
dezerter węgierski w budapeszteńskim mieszkaniu, źródło: Wikipedia