Zwiedzanie własnego miasta

Weź udział w wyborach do Parlamentu Europejskiego

„Bądź miejscowym turystą” zachęca Budapest Aszfalt Projekt (BUPAP) i od czasu do czasu im ulegamy. Pomysł jest prosty: wspólne, tematyczne przechadzki po mieście z przewodnikiem, którym jest jakiś historyk, historyk sztuki czy inny znawca miasta. Grupa docelowa: budapeszteńczycy zainteresowani głębiej swoim miastem. Tematy: głównie historia, kultura, sztuka, na przykład Duchy ze Svábhegy – o mieszkańcach tej urokliwej części Budapesztu, żydzi i Turcy w budańskim zamku, Przechadzka szlakiem „dziewczynek” (dla dorosłych), Pod nadzorem – śladami działalności ubecji, A propos Bauhausu czy też Dunapest, w ramach której odkrywa się ślady naddunajskiego życia portowego.

Przy okazji Uwaga-Uwaga! niedługo, 23 maja, odbędzie się przechadzka na temat street artu organizowana wspólnie z Instytutem Polskim w ramach obchodów jego 75-lecia, częścią przechadzki będzie wspólne malowanie ściany.

W ostatnią sobotę udział wziąłem udział w przechadzce zatytułowanej Ofiary i sprawcy, naszą przewodniczką była Andrea Pető (pisałem już o niej kiedyś tu). Spotykamy się na placu Ferenca Liszta pod jego pomnikiem. Andrea zaczyna: nie jest prawdą, że Węgry nie rozliczyły się z drugą wojną światową. Rozliczenie były – to jest tematem przechadzki – ale nastąpiło coś co Haberman określił jako „zagadane milczenie” (tłumaczenie z węgierskiego moje, może jest na przyjęta fraza) czyli rozliczenia nie poszły wgłąb.

Andrea Pető opowiada

Pierwszym przystankiem jest Akademia Muzyczna. Tutaj zimą 1945 roku, kiedy jeszcze nie całe terytorium Węgier zostało zajęte przez Armię Czerwoną, rozpoczęły działalność Trybunały Ludowe. Trybunały te powstały na mocy porozumienia o rozejmie, miały sądzić zbrodnie wojenne i przeciwko ludzkości. W skład każdego z 24 trybunałów wchodziło sześciu członków: pięciu delegatów partii politycznych i jeden zawodowy sędzia pozbawiony prawa głosu. Rozpatrzyły one 60 000 spraw. W 43% przypadków oskarżonych uniewinniono, wydano 23 000 wyroków, w wypadku 189 osób, w tym siedmiu kobiet, wykonano wyroki śmierci.

Z czasem trybunały zmieniły swój charakter i zamiast ścigać zbrodniarzy wojennych były używane przez komunistów do niszczenia opozycji. Ostatnim procesem, który się przed nimi toczył był proces Rajka.

Proces, od którego historii trybunałów się zaczyna miał miejsce w Akademii Muzycznej. Odbywał się w lutym, ogrzewania nie było, publiczność – do wejścia uprawniały bilety, rozdawały je partie polityczne z puli, którą miały do dyspozycji – siedziała w płaszczach. Dwóch oskarżonych dowódców oddziału pracy zostało skazanych na karę śmierci, którą wykonano publicznie na Oktogonie w obecności 100 000 osób: tłum sięgał aż po Hősök tere. Z powodu nastroju linczu więcej publicznych egzekucji nie organizowano. Słup z zegarem, na których powieszono skazanych stoi do dziś.

tu kiedyś powieszono skazanych

Z Oktogonu przeszliśmy pod Terror Háza (było o nim tu). Poza faktem zbrodni tam popełnianych dla nas ważne było teraz to, że to tutaj właśnie z lotniska na Mátysáföld przywożono na przesłuchanie wydanych przez Amerykanów węgierskich zbrodniarzy wojennych, w sumie około 300 osób. Każdego z nich ówczesny szef ubecji Péter Gábor chwytał jakby przejmując ich symbolicznie jakby w swoją władzę. Po przesłuchaniu przewożono ich do aresztu na ulicy Markó, gdzie mieściła się ostatnia stacja przechadzki.

Przedtem jednak przeszliśmy na ulicę Csengery 64, gdzie w październiku 1944 miała miejsce okrutna zbrodnia. Było to tuż po próbie zmiany frontu przez Węgry. W atmosferze niepewności po proklamacji Horthyego z 15 października następnego dnia wieczorem do domu zamieszkałego poza dozorcą w całości przez żydów (był to tak zwany dom z gwiazdą [HU]) zaczęła się dobijać grupa mundurowych kierowana przez kobietę. Od mieszkańców domagali się pieniędzy i kosztowności, kiedy opuścili budynek zostawili za sobą kilkanaście trupów i struchlałą resztę mieszkańców. Zbrodnia była na tyle niesłychana, że mimo napięcia w sytuacji następnego dnia pojawiła się tam policja by prowadzić śledztwo.

z zewnątrz zupełnie przeciętny dom

Tuż po wojnie jeden z krewnych ofiar (Lichter) zlecił wykonanie tablicy pamiątkowej z blatu rodzinnego kredensu z kuchni. Tablica – prywatny pomnik Holocaustu – znajduje się wewnątrz budynku zaraz przy wejściu.

tablica upamiętniająca w środku domu

Kobietę, która dowodziła napadem – nazywała się Piroska Dely – po wojnie aresztowano. Okazało się, że ta pielęgniarka brała udział w przynajmniej jeszcze jednym takim zbiorowym rabunku. W jej mieszkaniu znaleziono wiele kosztowności. Trafiła przed trybunał, który skazał ją na karę śmierci.

Wyrok wykonano w więzieniu na ulicy Markó. W ramach przechadzki mogliśmy wejść do środka i zobaczyć dziedziniec, gdzie wykonywano wyroki, przez powieszenie lub rozstrzelanie.

Samo więzienie to część dziewiętnawiecznego kompleksu łączącego w sobie gmach sądu z aresztem. Na wykonanie wyroku zbierała się liczna publiczność, do której dołączali widzowie w oknach sądu wychodzących na dziedzieniec. Co ważne, w egzekucjach brało udział wielu fotografów, zarówno zawodowych jak i amatorów, więc pozostała liczna dokumentacja wizualna. Wchodząc do więzienia musieliśmy zostawić na portierni torby, aparaty, telefony więc nie mam stamtąd żadnych zdjęć. W internecie wyszukałem jednak stare fotografie z egzekucji, które pokazywała Andrea. Podkreślała, że tylko część z nich odgrywa rolę upamiętniającą rozliczenia, niektóre służą wręcz do głoryfikacji sprawców.

wejście do aresztu

scena egzekucji Szálasiego na okładce ówczesnej gazety

Szálasi jako ofiara – zdjęcie prywatne chętnie używane obecnie przez skrajną prawicę

Uderzyło mnie, że na ani na Csengery 64 ani na więzieniu nie ma tablic upamiętniających niewinne ofiary (w więzieniu powieszono też, między innymi, Imre Nagya). W Polsce przeróżne tablice upamiętniające są wszędzie: na budynkach, w kościołach, cmentarzach. Pytana o Csengery 64 Andrea powiedziała mi, że na Węgrzech zabrakło sił, które by do umieszczenia takiej tablicy dążyły. Nie były nimi anie rząd ani organizacje żydowskie a rodziny ofiar zwykle okazywały się zbyt słabe by do tego doprowadzić. W tle tej sytuacji jest, jak rozumiem, brak wspólnej narracji historycznej, która pozwoliłaby jasno nazwać ofiary i sprawców, tych pierwszych też upamiętnić.

Sukces przechadzek jest zastanawiający. Nie są tanie (w weekend to 3 800 forintów czyli ponad 50 złotych, w ciągu tygodnia jest taniej) i koniec końców większość informacji, które się dostaje podczas przechadzki jest do znalezienia w internecie czy kiążkach ale jednak, urok wspólnego pochodzenia po mieście w towarzystwie znanych osób w charakterze przewodnika, z którymi można swobodnie pogadać po drodze, okazuje się być nie odparcia. Przypomnę, że BUPAP nie jest jedynym organizatorem takich spacerów, jakiś czas temu przeszliśmy się po ósmej dzielnicy w ramach przechadzki zorganizowanej przez Beyond Budapest.

Część przechadzek odbywa się po angielsku lub niemiecku, warto sprawdzić strony organizatorów by sprawdzić szczegóły.

Reklama