węgierski Małyszo-Kubica nazywa się Overdose

I jest koniem. Tak, naprawdę, wielkim ostatnio bohaterem sportowo-narodowym został fenomenalny koń wyścigowy o tej właśnie nazwie. Ściąga tłumy na gonitwy, cieszy się nadzwyczajnym zainteresowaniem miejscowej prasy, która zajmuje się najdrobniejszymi detalami z nim związanymi włączywszy w to artykuły na temat nowych podków, które właśnie dostał czy też akurat spadku podkowy podczas wyścigu. Koń doczekał się nawet artykułu na swój temat w New York Timesie. Politycy próbują się pogrzać przy słoneczku jego sławy: tekst na temat wizyty Viktora Orbána u konia index zatytułował "Overdose przyjął Viktora Orbána". Niepokonany na wyścigach Overdose uosabia to czego Węgrzy obecnie szczególnie łakną: sukces.

Koń jest takim Węgrem jak ja. Pochodzi z Anglii, gdzie nabył go poniekąd przypadkowo węgierski przedsiębiorca ze Słowacji Zoltán Mikóczy na licytacji. Podniósł rękę przekonany, że za tak niską cenę (stała wówczas na poziomie 3000 euro) nikt go nie kupi ale, że nikt jej nie podbił nagle stał się właścicielem konia. Mimo swojego kosmopolitycznego charakteru Overdose występuje w barwach węgierskich bo w myśl przepisów ma do tego prawo gdyż trenuje na Węgrzech.

Overdose wygrywa wyścigi jeden po drugim. Do legendy przeszedł paryski Prix de L’Arc de Triomphe, który odbył się 5 października zeszłego roku. Overdose wygrał w rekordowym czasie ale okazało się, że nie otwarła się bramka jednego z koni i dlatego wyścig unieważniono. Na powtórny wyścig tego samego dnia wieczorem konia właściciel już nie zgłosił obawiając się jego przemęczenia.

Overdose doczekał się już filmu, książki, portretów. Dołącza powoli do panteonu węgierskiego sportu, gdzie rezydują piłkarze ze złotej jedenastki, drużyna piłki wodnej z olimpiady w Melbourne w 1956 roku i inni. Miło patrzeć, jak Węgrom rozjaśniają się od niego twarze, życzę im jednak tak potrzebnych sukcesów także w innych dziedzinach niż sport. W międzyczasie niech nie przedawkują z narkotyzowaniem się tym zwierzęciem.

Reklama