niewidzialna wystawa

Wczoraj w końcu udało mi się pójść z Chłopakiem i jego kolegą na Niewidzialną wystawę czyli Láthatatlan kiállítás. Pomysł prosty i zresztą nie pochodzący z Węgier: zwiedzający poruszają się w absolutnej ciemności w szeregu pomieszczeń by doświadczyć życia niewidomych. Wrażenie niesamowite a cała wystawa mimo z pozoru smutnego tematu jakoś pozytywna.

Na wystawę udaliśmy się do E-klubu, który mieści się w Népligecie. Mały zgrzyt przy kupnie biletów: w kasie domagają się adresu e-mailowego, odmawiam bo niby po co im, w końcu jakoś sprzedają nam bilety bez tego. Przechodzimy do dalszego pomieszczenia gdzie niewidomy Gábor prezentuje szereg gadżetów ułatwiających życie codzienne niewidomych. Są wśród nich specjalnie uformowany pierścień z plastiku trzymający parę skarpetek razem w praniu, a także maszyna do pisania brailem, książka napisaną tym alfabetem oraz gadający komputer. Można zadawać pytania i zwiedzający, a jest ich nie zważając na akurat odbywające się w mieście tradycyjne zamieszki (wczoraj mieliśmy święto narodowe, zamieszki są od jakiegoś czasu nieodzowną częścią obchodów) sporo, pytania zadają. Bo okazja też rzadka: można pytać niewidomą osobę o rzeczy, o których nie ma jak się na ogół dowiedzieć.

Gábor jak się okazuje studiuje italianistykę a poza włoskim mówi także po francusku i po hiszpańsku – za chwilę będzie objaśniał różne rzeczy zwiedzającemu Hiszpanowi – i szykuje się do zawodu nauczyciela. Brailem czyta niesłychanie, przynajmniej dla nas, szybko przesuwając palcem po tekście w tempie w jakim sprawdza się czy na półce nie ma kurzu. Chłopak pisze coś po polsku na brailowskiej maszynie do pisania a Gábor i z tym sobie wyśmienicie radzi.

Zaczyna się zwiedzanie części ciemnej. Dziwne wrażenie, bo w życiu na ogół nie doświadczamy tak absolutnej ciemności. Nawet w nocy przecież zawsze coś widać. A tu nie ma różnicy czy otworzę czy zamknę oczy.

Przechodzimy przez szereg pomieszczeń. Jest las z nierównym podłożem, gdzie trzeba znaleźć siekerę, jest chatka, gdzie mamy wymacać stół i piec. Stamtąd przechodzimy na ulicę, gdzie ze zdziwieniem natykamy się na rowery stojące przy poręczy a kolega Chłopaka uruchamia alarm wpadłwszy na samochód. W muzeum próbujemy "oglądać" rzeźby (mnie nie udaje się nawet określić, co przedstawiają) a potem przechodzimy do baru gdzie za monety (węgierskich banknotów nie można określić dotykiem) kupujemy sobie batoniki i kawę.

Przed wyjściem z ciemności jeszcze dowiadujemy się, że poza Niewidzialną wystawą w czwartki i piątki są też niewidzialne kolacje, (odpowiednio 6490 i 7480 forintów) gdzie je i pije się w ciemności polegając wyłącznie na węchu i smaku – podobno bardzo ciekawe wrażenie – oraz niewidzialny masaż wykonywany przez niewidomych masażystów.

Napisałem, że wrażenie z wystawy wynosi się pozytywne. Z jednej strony jest tak, bo los niewidomych, w których skórę się tu wchodzi, przestaje być przerażająco nieznany, trochę już wiemy "jak to jest". Z drugiej natomiast zobaczywszy jak dobrze radzą sobie oni w tej ich wiecznej ciemności (mnie powalił Gábor mknący palcem po tekście brailowskim) – i jak bardzo my jesteśmy w tej ciemności "upośledzeni" – nabieramy uznania dla ich umiejętności. A Chłopak dyskretnie powiedział mi, że chciałby na Boże Narodzenie dostać taką fajną brailowską maszynę do pisania.

Reklama