Pisałem już kiedyś o przyjaźni polsko-węgierskiej. Zjawisko fascynujące, jak najbardziej żywe i dziś, co pewnie sporo osób, które odwiedziły Węgry chętnie potwierdzi. Skąd się jednak ta przyjaźń wzięła nikt tak naprawdę nie wie. Mówi się, że to dlatego, że mieliśmy wspólnych królów i królowe, za przyczynę miał też służyć brak wspólnej granicy (choć przy tym chętnie się tu wspomina okres, kiedy taka wspólna granica była), mamy też mieć podobny charakter narodowy. A – podobnie nie lubimy ruskich. (jeśli czytelnicy tego bloga znają jakieś inne teorie to bardzo proszę o podawanie ich w komentarzach – dzięki!)
Żadne z tych wyjaśnień nie jest do końca przekonujące ponieważ nie odwołuje się do czynników wyjątkowych, któreby nie występowały w odniesieniu do jakiś innych narodów. Dopiero co jednak natknąłem się na świeże i całkiem przekonującą dla mnie teorię. Śliwka znalazła ją w książce pt. Tokaji borok (Wina tokajskie) Gyuli Harasztiego. Według tego niegrubego i przystępnego opracowania za nadzwyczajne stosunki między dwoma narodami odpowiadać mogą właśnie wina tokajskie od wieków doskonale znane kupcom a więc i klientom polskim (sama nazwa szamorodni jednego z rodzajów wina jest zdecydowanie słowiańskiego pochodzenia). Dociekliwych odsyłam na stronę trzynastą dzieła.
Tokaje faktycznie znane są w Polsce od dawna. Kontakty polsko-węgierskie są też chyba najżywsze właśnie na północno-wschodnich Węgrzech, gdzie mieści się rejon tokajski. I dzisiaj w tamtejszych restauracjach częściej można znaleźć jadłospis w języku polskim niż gdzie indziej.
Wyjaśnienie brzmi więc przekonująco i mnie szczególnie przypadło ono do gustu (chyba niezłe wyrażenie w tym kontekście). Tę tokajską przyjaźń polsko-węgierską będę pielęgnować i wszystkich do tego bardzo zachęcam.