Rozmowa w cukierni
-Chciałbym zamówić tort, czekoladowy, na dwadzieścia osób.
-Na kiedy?
-Na czwartek popułudniu.
-Nazwisko proszę.
-Kovács Tibor. Doktor Kovács Tibor.
Proszę zauważyć: facet zamawiający tort w cukierni uznał za stosowne powiedzieć, że ma tytuł doktora. To nie pierwszy taki przypadek, gdzie różni doktorzy (na Węgrzech na ogół lekarze i prawnicy, którzy "doktorami" zostają automatycznie po ukończeniu studiów, naukowcy, jak zauważyłem, "doktorują" się mniej chętnie) używają swojego tytułu w sytuacji niezawodowej.
Trzeba wiedzieć, że tytuł doktora jest tutaj wpisywany do dowodu osobistego stając się, jak mi to wyjaśniano, częścią nazwiska. Czyli faktycznie, nie mamy już Kovács Tibora ale doktora Kovács Tibora (nazwisko tu się mówi przed imieniem).
Zaciekawiło mnie to i postanowiłem się troszkę rozejrzeć w internecia, żeby się nieco więcej na ten temat dowiedzieć. Znaleźć znalazłem mało, w zasadzie wyłącznie dokument prawny regulujące urzędowe używanie tytułu. Piszą w nim to, co wiem, na przykład, że żona przyjąwszy nazwisko męża przyjmuje także jego tytuł doktorski, stąd więc "doktorowa Kovácsowa" to jak najbardziej oficjalne wyrażenie do użytku w urzędzie (i w cukierni:)
Niestety nie znalazłem informacji skąd się wziął ten zwyczaj. Pozostaje mi więc tylko moja teoria na ten temat. Sądzę mianowicie, że mamy do czynienia z pozostałością bardzo postępowego niegdyś przepisu dający prawo osobom z wykształceniem medycznym lub prawniczym do korzystania z tytułu w taki sam sposób jak korzystała ze swoich tytułów arystokracja,ci różni hrabiowie i grafowie, stawiając na jednym poziomie ludzi z tytułem wrodzonym z ludźmi, którzy swój tytuł zdobyli nie urodzeniem ale własną pracą i wiedzą. Pamiętając jakim szacunkiem darzy się różne tytuły w Krakowie, sądzę, że sprawa ma swoje korzenie w monarchii Austro-Węgierskiej.
Tyle moja niczym nie poparta teoria. A może ktoś wie coś na temat tak na pewno? Taki jestem ciekaw.