Nie piszę na tym blogu zwykle o polityce. Głównym powodem jest to, że nie chce mi się tłumaczyć artykułów z mediów, jeśli to kogoś interesuje to niech sobie wyszuka jakiś wyspecjalizowany serwis – albo niech się nauczy po węgiersku:) Ponadto pisanie o polityce wymaga nieco większego tempa niż to, z którym piszę ten blog nader często zaczynając wpisy od "wczoraj" czy też "parę dni temu" itp.
Teraz jednak nie mogę się powstrzymać, żeby nie napisać czegoś na temat obecnych wydarzeń. Cały czas i tak odpowiadam ludziom z różnych miejsc na ich pytania (dziś Nowy Jork, Poznań oraz Duszanbe) więc mogę napisać też coś na tym blogu. Co ważniejsze może to, co się tu teraz dzieje wykracza poza nurzące codzienne przepychanki, do których jesteśmy przyzwyczajeni.
Co się więc teraz tu dzieje? Dobre pytanie, na które wszyscy próbują znaleźć odpowiedź. Propozycje rozciągają się od rewolucji, do chuligańskich wybryków poprzez protest obywatelski oraz próbę podważenia ładu konstytucyjnego oraz antydemokratyczny przewrót. Komentarze medialne często uciekają się do uproszczeń nierzadko z żenującym rezultatem (najlepszą analizę w polskiej prasie jaką czytałem napisał Krzysztof Varga we wczorajszej Wyborczej).
Oczywiste jest parę faktów: premier Gyurcsány i jego rząd kłamali, żeby wygrać wybory, co też on sam przyznał. Prosty wniosek: skompromitował siebie oraz partie u władzy i powinien ustąpić. Dalej jednak pojawiają inne fakty oraz okoliczności, które komplikują sprawę ale pomagają zrozumieć czemu część, i to całkiem spora, społeczeństwa takiego rozwiązania nie popiera.
Najpierw co powiedział premier. Przekaz jego przemówienia to nie "będziemy kłamać, żeby wygrać wybory" ale "żyliśmy w kłamstwie i dalej tego nie da się robić". Jest to raczej przyznanie się do kłamstwa i próby zerwania z nim niż cyniczne się z nim obnoszenie.
Skąd jednak dotyczy to kłamstwo i skąd się bierze? Z tego, że poprzedni, też socjalistyczny premier, zdecydował się dotrzymać słowa po poprzednich wyborach kiedy obiecał budżetówce pięćdziesięcioprocentową podwyżkę płac oraz masę innych rzeczy jak na przykład zamrożenie cen gazu. Co powiedział to zrobił a kraj zaczął coraz głębiej brnąć w deficyt budżetowy. Rząd oczywiście nie mógł powiedzieć, że te podwyżki i inne przyjemności są finansowane z kredytów i z uśmiechem twierdził, że jest świetnie.
Ostatnia kampania wyborcza była kontynuacją karnawału obietnic. Mowa była już nie o trzynastej ale i czternastej emeryturze, obniżaniu podatków, aucie dla każdej rodziny i tak dalej. Przy czym nie robili tego wyłącznie socjaliści, opozycyjny Fidesz licytował równie wysoko. A że sprawy nie mają się różowo było wiadomo. Nie jestem ekspertem od polityki czy ekonomii ale przecież pamiętam jak rozmawiając – jeszcze przed wyborami – ze Sliwką na temat służby zdrowia tłumaczyłem jej, że nic się tam nie zmieni bo nie będzie na to pieniędzy jako że deficyt budżetowy jest spory a ponieważ rząd opóźnia publikację danych na jego temat na okres powyborczy, na pewno jest gorzej niż oficjalnie się mówi. Przytaczam ten fakt, żeby pokazać, że o żadnym zaskoczeniu nie było mowy.
I tak mimo tego kiedy między dwiema turami wyborów wielkość deficytu dostała się już do wiadomości publicznej, Viktor Orbán, przywódca Fideszu, zapytany przez dziennikarza z jakiego punktu programu na pewno by nie zrezygnował, ten bez wahania rzucił "ze spraw socjalnych". Tenże Orbán wczoraj lub przedwczoraj oświadczył, że jeśli dojdzie do władzy wycofa wszystkie zarządzenia rządu restrykcyjne rządu (podwyżka podatków, opłaty za świadczenia, itp.) i obniży podatki i inne koszty pracy.
Przytaczam te fakty, żeby wypowiedź i działania Gyurcsánya umieścić w kontekście. Orbán mówiąc te swoje bzdury na tematy socjalne kłamie tak samo jak kiedyś Gyurcsány. Różnica jest taka, że ten drugi mówi, że kłamać już dalej się nie da a ten pierwszy swoje kłamstwa kontynuuje. I taki mamy tutaj nieciekawy wybór: z jednej strony były działacz komunistycznej młodzieżówki, który wzbogacił się w mętnych latach dziewięćdziesiątych, obecnie odrzucający (?) kłamstwo – z powodów pragmatycznych ale jednak – a z drugiej strony populistyczny kameleon polityczny zaczynający swoją karierę od liberalizmu, obecnie konserwatysta flirtujący ze skrajną prawicą, bez oporów grający kartą pustych obietnic socjalnych.
Nie to jest jednak najistotniejsze. Najważniejsze jest to, że póki wszyscy kłamali nikt specjalnie się tym nie przejmował na tyle wszystcy tutaj jesteśmy do kłamstw przyzwyczajeni. Przecież nie pierwszy raz już obiecywano nie wiadomo co podczas gdy oczywiste było, że obietnic się nie da spełnić. I nic, nikt tych obietnic nie brał zbyt dosłownie. Problem się zaczął gdy ktoś – i to w dodatku sam premier – głośno powiedział o kłamstwie deklarując zarazem, że trzeba z tym skończyć. Szok, bezradność – i wściekłość. To jest najciekawszy i najistotniejszy aspekt obecnych wydarzeń: czy jako społeczeństwo przemożemy to obezwładniające przyzwolenie na kłamstwo czy też, po okresie krótszych czy dłuższych wstrząsów, wszystko będzie jak poprzednio, tyle, że być może z nowym premierem i rządem.