Napisała koleżanka w pracy e-mailem, że potrzebny jest donor dla jakiejś dziewczyny chorej na białaczkę. Wyglądało na zwykłe oddanie krwi, więc się zgłosiłem, że jestem chętny. Okazało się, że Rh mam to. co potrzeba, więc ok.
Dziś rano zgłosiłem się do stacji krwiodawstwa a tam dowiedziałem się, że rzecz jest nieco bardziej skomplikowana. TRZY GODZINY trzeba będzie leżeć podczas gdy z mojej krwi będą coś tam pozyskiwać. Zatelefonują kiedy będzie potrzeba i wtedy następnego dnia rano trzeba się zgłosić. W porządku powiedziałem i nieco zafrasowany poszedłem do pracy. Na takie jedno krwiodawstwo to zawsze mogę się urwać ale całe przedpołudnie to już druga historia.
W pracy posłałem koleżance e-maila. Poprosiłem o nieco bardziej szczegółowy opis procedury oraz o informacje na temat co też z tej mojej krwi mają dla Dory, bo tak się ta mi zresztą nieznana dziewczyna nazywa, oddzielać. Troszkę byłem zirytowany bo mogę pomóc, ok, ale czemu nie napisze od razu jasno o co chodzi.
Odpisała niemal natychmiast. Fantastyczny jesteś, pisała, że poszedłeś. Cała rzecz straciła jednak sens bo Dorka dziś w południe umarła.
A procedura nazywa się, napisała, plazmaferia.