Marzy mi się wystawa humaru w sztuce niewerbalnej. Zabawna muzyka, rozśmieszające obrazy, prowokujące do uśmiechu rzeźby, wywołujący parsknięcia taniec, takie mniej więcej rzeczy. Zadnej anegdoty, żadnej doSŁOWNOSCI, zero werbalizmu. Cenię humor bo nie da się go udawać, zgrywać, ukrywać po powłoką „artystyczności”. Albo coś jest śmieszne – albo nie, śmieszności nie da się nikomu wmówić.
Wystawa będzie czy też jej nie będzie, nie sądzę, żeby tu dużo ode mnie zależało. Ale wiem kogo z Węgier bym na pewno na nią polecał: Gábora Gerhesa.
Gerhes zajmuje się fotografią. Jego zdjęcia są dla mnie jednocześnie niepokojąco metafizyczne – i śmieszne.
Z kim bym ich nie oglądał śmiejemy się. Humor jest poniekąd absurdalny, bierze się z interwencji Gerhesa w fotografowaną rzeczywistość, którą kreuje albo też przetwarza już po sfotografowaniu nieodmiennie wybudzając uczucie sztuczności. Tytuły, których zresztą nie bardzo lubię, tę dziwność podkreślają.
Przedmioty, a raczej rekwizyty, odzież osób na fotografiach są w widoczny sposób dobrane, teatralne. Tła są zaaranżowane albo generowane komputerowo. Zwykłe rzeczy takie jak drzewo czy dom nie sprawiają wrażenia codzienności.
Gerhes ma właśnie wystawę w mojej ulubionej galerii fotografii Vintage, na której stronie internetowej można znaleźć więcej prac Gerhesa. Jedna tylko praca przypomina mi jego fotografie, pozostałe, już dużo luźniej przynależące do jakże bliskiej mi sztuki humoru niewerbalnego, to owalne, nieregularne formy wykonane z białego plastiku z niebieskimi obrysami postaci. Pracy fotograficznej zrobiłem zdjęcie przy pomocy komórki, oto ono (pardon za jakość):
Marzy mi się, żeby mieć jakąś pracę Gerhesa w domu.