Scena sprzed dwóch tygodni:
Sliwka szyje Chlopakowi strój dinozaura na bal karnawałowy w
przedszkolu (w tym roku mający miejsce w karnawale a nie, jak to
nader często bywa, już w wielkim poście) a ja siedzę i
coś czytam. Chłopaka, jak można się domyślić, fascynują
obecnie dinozaury, utrzymuje, że jest tyranozaurem (“bo są
najbardziej niebezpieczne”), tak też się później
przedstawi w czasie balu. Sliwka bardzo sprawnie posługuje się
maszyną, co chwila wydającą z siebie serię furkotu. Klnie kiedy
nitka kolejny raz się zrywa, ale zwój materiału szybko
nabiera kształtu groźnego tyranozaura.
A mi do głowy przychodzi, że maszyna
do szycia to dość szczególny rodzaj maszyny. Jest to chyba
jedyna maszyna, którą potrafi się posługiwać więcej
kobiet niż mężczyzn. Co więcej, jest to maszyna, której
kobiety się nie boją, i której uczą się posługiwać od
siebie nawzajem. Umiejętność szycia na maszynie jest uważana za
raczej niemęską rzecz, wiem to, bo pamiętam jeszcze moje
bezgraniczne zdumienie, kiedy się dowiedziałem, że mój
kolega, bynajmniej nie krawiec, potrafi uszyć spodnie czy kurtkę.
Więc może to nie “kobiecy”, “wrodzony” brak sprawności
technicznej powoduje, że kobiety często gorzej posługują się
maszynami ale raczej społeczne oczekiwanie z tym związane?