Nieco inna plaza

Zajrzala wczoraj Franka i przy kolacji
rozmowa jakos zeszla na plaze, a raczej kulture plazowa. W Europie
Wschodniej jakos przyjelo sie, ze czlowiek na plazy zachowuje sie jak
prymitywnie i takie tez ma potrzeby. Jedzenie w bufetach to
ociekajaca olejem smazona ryba, langos, smazona kielbasa albo
kaszanka, ogorki kwaszone oraz nalesniki, ktore popija sie slodzonymi
napojami gazowanymi albo kawa z termosu. Muzyka to albo techno albo
disco, i to w dodatku z rodzaju tych mniej skomplikowanych. Do
kupienia chinskie artykuly plazowe i stroje kapielowe, z gazet sporo
krzyzowek i popularnych tygodnikow, ksiazki – romantyczne serie
oraz kryminaly. Ponadto krzyzy, z moze raczej wrzeszczy, sie chlapie
na potege, mlaska i cmoka i glupio chichocze. Nad Balatonem nie
spotkalem jeszcze bufetu, ktory sprzedawalby ryby z tego jeziora
(jesli nie wiedzieliscie to kroluje tam hekk, czyli mrozona
ryba morska). W jakims hotelu nad samym jeziorem podano mi kiedys
raczej potworne wino, mimo ze Balaton to jeden z tradycyjnych
regionow produkujacych wino, a w dodatku po drugiej stronie byla
winnica sprzedajaca zupelnie nadajace sie do picia wino. Wszystko
ustawione pod najnizsze gusty.


Czy jednak musi tak byc? Bedac w
Genewie w zeszlym roku poszlismy na plaze, gdzie wieczorem ze
zdziwieniem zauwazylem przygotowania do koncertu klasycznego na
pomoscie (byly akurat dni Genewy). Pomysl niezly: jest lato, jest
goraco, czemu nie posluchac sobie dobrej muzyki pod golym niebiem w
kapielowkach. Z jedzenia byl marokanski couscous i jeszcze jakies
inne ciekawe rzeczy. Czyli, mozna inaczej.


Rozmarzylismy sie. Pomyslelismy co
byloby, gdyby ktos nad Balatonem w ramach walki o klientow zrobil
nieco inna plaze. Z zaprojektowanymi pomostami i lawkami. Z
ksiegarnia albo biblioteka z dobrym wyborem ksiazek. Z ciekawa muzyka
– moze nawet klasyczna. Ze zroznicowanym jedzeniem. Z koncertem
albo przedstawieniem wieczorami. Albo degustacja lokalnego wina. Albo
kolacja pod golym niebem. W taki sposob moznaby odroznic te plaze od
innych i jako taka moze nawet reklamowac? Festiwal kulturalny na
plazy? W bikini lub topless ciesz sie kultura?

Reklama

Znow Amadinda – tym razem dla dzieci

Znow Amadinda, znow Akademia Muzyczna. Tym razem idziemy z chlopakiem, bo zaczyna sie seria koncertow dla dzieci tego zespolu. Calosc opracowana, teraz pokaz instrumentow muzycznych, potem ma byc wprowadzenie w rytm, potem co jeszcze a na koncu "podroz dokola swiata".

Akademia znow pelna, dzieci glownie kolo dziesieciu lat choc widze tez niemowle (przespi kolo nas spokojnie najglosniejsze walenie w bebny). Chlopak liczy utwory, troche kreci sie, a po koncercie powie, ze najbardziej podobaly mu sie … kompakty w westybulu.

Bardzo podoba mi ile tutaj tych koncertow dla dzieci. Bylismy juz kiedys na "koncercie z kakao" danym przez orkiestre festiwalowa, chyba najlepsza orkiestre tutaj, i poprowadzonym osobiscie przez Ivana Fischera, ktory ma na Wegrzech status sredniego poziomu boga. (Tytulowe kakao dostalismy wszyscy po koncercie). Dzieci maja gdzie sie osluchac z muzyka a moze nawet i gdzie ja polubic. Z mojej mlodosci nie bardzo przypominam sobie podobne inicjatywy.

Chinczycy w Budapeszcie

U fryzjerki rozmowa na temat hali targowej w naszej dzielnicy. Rzucam jakas uwage na temat Chinczykow, ktorzy maja tam dwa stragany z odzieza i butami, ze moze zostana nowymi Zydami: zajmuja sie handlem i sa inni. Fryzjerka bardziej przejmuje sie kwestia Cyganow, za ktorymi nie przepada i ktorych sie chyba boi. A ja mysle sobie dalej o Chinczykach. Ze jest ich tu kilkadziesiat tysiecy i nawet w malej biedbej wiosce na piaszczystej nizinie Wegierskiej, gdzie brat Sliwki ma dzialke, widzialem chinski sklep z ubraniami. Ze otwarto juz szkole z chinskim jako jezykiem nauczania. Ze wydzial policji ds cudzoziemcow, kiedy jeszcze musialem tam chodzic caly obwieszony byl chinskimi makatkami i kalendarzami (widac, jak staraja sie o te zezwolenia na pobyt). Ze najwiekszy bazar w Budapeszcie to faktycznie chinski bazar. Ze w Szolnoku wykupili w centrum miasta dom towarowy. Ze nawet jak ide na rentgena pluc w mojej dzielnicy to instrukcja na scianie gdzie polozyc podbrodek i kiedy wciagac powietrze jest po wegiersku, angielsku – i po chinsku. Przeciez oni stad nie wyjada. Przeciez oni robia sie coraz bogatsi. Przeciez z czasem pojawia sie wsrod nich starzy ludzie, niezdolni do pracy, coraz wiecej dzieci. Jak to bedzie?

Frank wyjezdza

Przedwczoraj przyszedl do na kolacje pozegnalna Frank. Przyjechal do Europy wyslac swoje rzeczy do Waszyngtonu, gdzie teraz szuka pracy. Na szczescie mial czas sie z nami zobaczyc.

Jako ze Frank dlugo mieszkal na Balkanach poprosilem chlopaka, zeby wlaczyl Bjelo dugme, kiedy przyjdzie. Frank docenil nasz gest, potem sluchalismy kaset z wyborem jugoslowianskiego rocka, utkwila mi w glowie chorwacka Azra.

Frank przyjechal tutaj na poczatku lat 90tych. Byl jednym z pierwszych Amerykanow, zdaje sie, ze to byla jakas wymiana z tutejszym uniwersytetem. Jak wielu, zostal. Nauczyl sie wegierskiego, zreszta pewnie dzieki licznym dziewczynom, skonczyl historie na Uniwersytecie Europy Srodkowej, nauczyl sie po serbsku (/chorwacku/bosniacku jak ktos woli), potem pracowal w Serbii i Bosni. Teraz wraca, szuka pracy w Departamencie Stanu albo jakiejs podobnej instytuacji. Zaprzyjaznilem sie z nim kiedy razem pracowalismy, potem przyjal kota kiedy Sliwka, wielka fanka kotow, szukala dla niego pana, do dzisiaj zreszta go ma i teraz planuje jak go wezmie ze soba do Stanow.

Teraz fala cudzoziemcow, ktorzy przyjechali tu na poczatku lat 90tych, juz odplywa. Skonczyla sie bonanza ofert dla kogokolwiek kto tylko przyzwoicie mowi po angielsku, znikaja miedzynarodowe instytuacje, tutaj calkowicie, w bylej Jugoslawii coraz bardziej. Wyjezdzaja wiec ci, ktorzy nie osiedli na stale, najczesciej poprzez znalezienie zony albo meza, ciekaw jestem jaki ta ich znajomosc regionu i jezykow, ktora ze soba zabieraja, bedzie miala efekt w przyszlosci. Swoja droga interesujace, ze do Europy Wschodniej przyjezdzali glownie Amerykanie, Europejczykow bylo juz znacznie mniej.

SkyEurope

Hurra!! SkyEurope pieciokrotnie zwiekszylo liczbe przewiezionych pasazerow i kosi konkurencje na Slowacji az milo, czyli nie powinno zbankrutowac wkrotce, czyli swietnie, dalej latamy tanio do Polski. Po wegiersku mozna poczytac sobie o tym tutaj, po polsku tez gdzies widzialem cos na ten temat ale teraz nie moge znalezc. Na linii Budapeszt-Warszawa, a moze i gdzie indziej, jak rowniez w centrali w Bratyslawie, pracuje Wegrzy – glownie Wegierki – ze Slowacji mowiacy po wegiersku ze slicznym slowacko-ogolnoslowianskim akcentem. Zawsze milo kiedy slysze bo mam podobny akcent po wegiersku a oni to przeciez native speakerzy.

Gazety i media

Och, prasa wegierska. Moim zdaniem generalnie rzecz biorac gorsza niz w Polsce. Dzienniki: dwa najwazniejsze (Nepszabadsag i Magyar Nemzet) to w zasadzie gazetki partyjne. Ten pierwszy niegdys tutejsza Trybuna Ludu i do dzis chyba najpopularniejsza gazeta, jest w dalszym ciagu prowegierskopartiosocjalistyczna, o przepraszam, lewicowa. Przy czym nie jest to tak, ze przed wyborami napisze "Glosujcie na Wegierska Partie Socjalistyczna poniewaz …" [nastepuja argumenty] ale tak ogolnie daje to do odczucia. Magyar Nemzet jest rezultatem "wyrownywania liberalnego skrzywienia" prasy przez poprzedni rzad Orbana. Gazete przejeli, obsadzili kim trzeba, firmy panstwowe sypnely reklamami i juz mamy gazete w stylu "polgari" (ulubione slowo w orbanowskiej propagandzie, ma dwa znaczenia: obywatelski oraz z klasy sredniej). Jesli chce znalezc wiadomosci to juz jednak wole Nepszabi, jak to gazete nazywa lud, pracownicy MN bardziej chyba lubia czysta propagande.

Ciekawostka: raczej liberalny Magyar Hirlap zamknal pare miesiecy temu wydawca twierdzac, ze ma juz dosc finansowania pisma, ktore wylacznie przynosi straty. Dziennikarzom udaje sie jakos dalej wydawac gazete w nieco mniejszym formacie ale dawno nie mialem jej w rekach wiec trudno mi powiedziec co to jest obecnie.

Z tygodnikow uwage moja przykuwaja dwa. Pierwszy to HVG stylizujacy sie na lokalna odmiane The Economist-a. Piekny jezyk, bardzo lubie ponadto analizy polityczne i artykuly o detalach historii najnowszej. Gorzej jest z korespondecjami z zagranicy. Pare razy udalo mi sie trafic na teksty, ktore pamietalem czytalem wczesniej w Spieglu czy tez wlasnie Economiscie. Kiedys na jakims spotkaniu w rocznice matury Sliwki (bardzo skrupulatnie obchodzona rzecz na Wegrzech) spotkalem jej bylego kolege obecnie dziennikarza HVG. Spytalem go o te podejrzanie podobne – nigdy, bron cie Panie Boze, doslowne tlumaczenia – teksty i powiedzial mi, ze mam racje, korespondenci rypia z zagranicznych gazet az milo. W redakcji nawet nazywaja oddzial zagraniczny "oddzialem tlumaczen" z tego powodu. Co do HVG to dodalbym tylko, ze jest to tygodnik slawny ze swoich okladek. Od lat osiemdziesiatych maja chyba tego samego grafika, ktory robi nie zawsze ale czesto inteligentne i dowcipne ilustracje na okladki, ktore w formie plakatu co tydzien reklamuja pismo. Bylem nawet kiedys na wystawie okladek HVG i to nie byle gdzie bo w Mucsarnok, takiej tutejszej Zachecie. W linku, ktory wlasnie podalem mozna wyszukac okladke z numeru 1998/24 kiedy Orban uzgodnil koalicje z Torgyanem, populistycznym prawicowym politykiem. Inna, tez raczej popularna, to okladka numeru 1999/50 o zmianach w Fideszie prezentujaca liderow partii jako wloska "rodzine".

Drugi tygodnik to Magyar Narancs czyli Wegierska pomarancz. Poczatki pisma lacza sie z powstaniem Fideszu, i do dzisiaj zachowalo ono owczesny styl tej partii, czyli mlodziezowo-kulturalno-niepokorny. Sam tytul to aluzja do kultowego filmu z lat 60-tych Swiadek (A tanu) Petera Bacso. W wegierskim PGRze probuja wyhodowac pomarancze, na dzien przed otwarciem pospiesznie wymieniaja nedzny krzaczek pomaranczy pozbawiony owocow na cytryne z, a jakze, owocem. Kiedy sekretarz partii probuje i krzywiac pyta sie czemu ta pomarancz taka kwasna pada odpowiedz bo to jest wegierska pomarancz. Tygodnik poza upartym przelamywaniem roznych tabu (na przyklad w okolicach aferty Moniki Lewinsky zamiescil szereg artykulow na temat seksu oralnego w tym i analize smaku spermy) dal sie zauwazyc bogatym, kwiecistym silnie bazujacym na slangu jezykiem.

Z innych mediow to lubie zajrzec na index.hu, ktory tez oferuje przestrzen do pisania blogow oraz dwie stacje radiowe: Inforadio oraz Klub Radio. Oba maja duzo informacji, przy czym Inforadio ma moje ulubione godzinne wywiady (zawsze o 19-tej) z mozliwoscia zadania pytania egzaminowanemu politykowi. Godzina umozliwia znacznie glebsze wejscie w temat niz zwykle ma to miejsce a i polityce mowia sensowniej kiedy wiedza, ze nie musza rzucac tylko soundbites.

Sylwester na Akademii Muzycznej

Sylwestra spedzilismy na Akademii Muzycznej na koncercie Amadindy. Amadinda to grupa perkusyjna grajaca muzyke klasyczna (fascynuja sie Johnem Cagem tak na przyklad) ale przy tym potrafiaca zagrac bardzo rozrywkowo i to wlasnie zrobili w te noc Sylwestrowa. Sa ponadto wirtuozami z trudem dajacych sie policzyc instrumentow pojawiajacych sie na scenie a ze maja poczucie humoru zdolni sa do rzadkiego raczej humoru muzycznego, ktory, jak wszystkie inne przyklady humoru niewerbalnego, bardzo lubie.

 

Koncert zaczal sie o 11 w nocy. Sala pelna, towarzystwo raczej inteligenckie, widze nawet ambasadora polskiego (zniknie potem przed koncem koncertu). Pierwsza czesc – do polnocy – wypelniona muzyka klasyczna przepisana na intrumenty perkusyjne: madrygaly renesansowe, Ravel, fragmenty Dziadka do orzechow, wspolczesna kompozycja japonska, po czym Zoltan Racz, lider grupy, zaczyna grac na fortepianie hymn wegierski. Wszyscy wstaja, spiewaja. Rysio zdziwiony, tlumacze mu, ze to tutaj tradycja, zawsze spiewa sie hymn o polnocy w Sylwestra. Bylem kiedys na balandze, gdzie hymn ryczaly pijane dwudziestolatki, nic takiego. Po hymnie wszyscy przenosza sie do przedsionka, gdzie stoja stoly z szampanem i odbywa sie pol godziny picia. Widze nieco Japonczykow, Rysio ustawia sie, zebym mu zrobil zdjecia jak goruje na grupa raczej niewysokich Japonek.

 

Druga czesc jest juz luzniejsza. Zaczyna sie brawurowym wykonaniem polki Straussa, potem wystepuje kwartet uczniow czlonkow Amadindy z utworem wspolczesnym wspaniale wykonanym i swietnie przyjetym. Schody zaczynaja sie pozniej kiedy pojawia sie Gabor Presser niegdys z zespolu Locomotiv GT jesli ktos pamieta. Zaczynaja kompozycja pozbawiona slow i melodii pelna natomiast dzwiekow wydawanych przez instrumenty Amadindy oraz gardlo Pressera. Nie bardzo rozumiem o co chodzi, w miare potworne, wszyscy jednak uprzejmie klaszcza. Potem jest lepiej, zespol gra kawalki Lokomotivu przepisane na klasyczne instrumenty perkusyjne, wegierska czesc publicznosci bawi sie swietnie, Japonczykow nie widze. Koncert konczy sie o drugiej przy z klaszczaca jak oszalala, gwizdzaca oraz tupiaca publicznoscia, niezle jak na Akademie Muzyczna.

 

Odprowadzany Sliwke spac, do nastepnego, albo raczej juz tego, dnia pracuje a my z Rysiem ruszamy jeszcze w miasto. Ulice zaslane rurkami petard oraz fajerwerkow, w paru miejscach sceny na ulicach i tanczacy tlum wsrod rozbitych butelek i innych smieci. Punkty sprzedajace gyros otwarte, robia swietny interes. Wszyscy w miare zapruci mimo tego, ze grzane wino sprzedawane kolo scen jest dosc silnie rozcienczone. Rysio zdziwiony, ze tlum jest calkowicie nieagresywny. Tlumacze mu, ze na Wegrzech zawsze tak jakos jest, choc pojecia nie mam jak to robia.