Dzis caly dzien pada snieg. Rano byl jeszcze taki porywisty, prawie zadymka, popoludniu sytuacja sie uspokoila i po prostu proszyl. Wspominam ten fakt bo snieg w Budapeszcie, jak zreszta w wielu mniejscach, staje sie rzadkoscia. Tej zimy pada chyba dopiero po raz drugi.
Sytuacja jest na tyle powazna, ze kiedy Chlopak dostal na urodziny sanki nawet na nie spojrzal, pewnie z niczym mu sie nie kojarzyly. W ostatnia niedziele pojechalismy w gory, gdzie troche sniegu bylo, i nieco na tych sankach sobie pojezdzilismy. Sa efekty: dzisiaj kiedy wyjrzelismy przez okno Chlopak powiedzial: ooo, pada, mozna jezdzic na sankach. Moze w weekend pojdziemy gdzies sobie znowu – o ile do tej snieg sie nie stopi.
Poniewaz pada przez caly dzien miasto jest ladne. Szedlem do pracy i efekty sypania sola byly jeszcze slabo widoczne, snieg sypal szybciej niz dozorcy i plugi sniezne. Na placu przed bazylika bylo wrecz bardzo ladnie. Kiedy doszedlem tam nagle zrobilo sie zupelnie cicho, wogole nie bylo slychac nie tak dalekich samochodow glosniejszych niz zwykle przez bryzgajace bloto. Sam plac byl zuplenie bialy. Zamkniety jest dla ruchu kolowego wiec sluzby sprzatajace miasto poki co go strategiczne zignorowaly zajete wazniejszymi z punktu widzenia samochodow miejscami. Rzadki widok.
Na ogol nie lubie sniegu w miescie. Ladnie jest poki pada ale to szczescie trwa zaledwie pare godzin. Potem zamienia sie w bloto, mniej lub bardziej szare w zaleznosci od miejsca, i tak trwa az sie nie roztopi, czyli pare tygodni albo miesiecy. Jakze miloby przezyc jeszcze raz kiedys biala zime.