Ukazala sie ksiazka o Henryku Slawiku, ktory dzialajac wsrod uchodzcow polskich na Wegrzech podczas drugiej wojny przyczynil sie do ocalenia okolo pieciu tysiecy Zydow. Fakt jego dzialanosci byl w zasadzie nieznany i pozycja ta ma szanse wreszcie zwrocic uwage na te bohaterska postac. Dodac moze warto, ze ukazala sie ona przy wsparciu nie jakiejs panstwowej instytucji ale kilku prywatnych osob w dodatku pod patronatem Rzepy oraz telewizji Polonia wiec wydawaloby sie, ze to tym bardziej godna pochwaly rzecz. Tak ale gdyby tylko nie byla tak strasznie napisana…
Autorem jej jest Grzegorz Lubczyk, dziennikarz i dlugoletni korespondent na Wegrzech a takze przez jakis czas ambasador tutaj. Zastanawia mnie, co mnie tak irytuje w jego pisaniu, udalo mi sie wyluskac dwie rzeczy.
- Tekst jest zaangazowany a moze nawet natchniony. Graficznie wyraza sie wielka iloscia wykrzyknikow, bywa, ze i trzy na koncu jednego zdania. Ponadto sporo jest podnioslych przymiotnikow. Tekst robi wrazenie inspirowanego kiepska literatura hagiograficzna. Zero dystansu do tematu, zero podejscia krytycznego.
- Tekst jest niechlujny. Wiekszosc miejsca zajmuja spisane jak leci wywiady z roznymi osobami oraz dokumenty czesto bardzo luzne zwiazane z tematem. Sam tekst w duzej czesci mowi o dzialalnosci Slawika wsrod uchodzcow polskich, co czesto nie ma niczego wspolnego w tytulowym ratowaniem Zydow. Brakuje planu, fakty dotyczace jego zycia sa rozrzucone chaotycznie po calej ksiazce. Zamieszczone zdjecia nie wydaja sie byc dobrane tak aby ilustrowac oraz dopelniac tekst, na przyklad mamy zdjecie tesciowej Slawika ani razu nie wspomnianej w tekscie.
Szkoda mi, ze ta ksiazka jest jaka jest. Slawik byl czlowiekiem duzego formatu i racje ma Lubczyk piszac, ze jego dzialanosc na Wegrzech byla szczytowym okresem jego zycia. Szkoda, ze tak ulomnie ja opisano.